środa, 5 sierpnia 2015

Piąta trzydzieści

Witajcie!
Oto miniaturka. Z nietypową parka. Hariet przepraszam, ze to nie Hansy, ale prawie cała Hansy się zakodowała na laptopie i muszę pisać od początku. Pisanie w zeszycie jest fajne, ale potem to przepisać to ugh. (elokwencja xD) Cóż zapraszam was do czytania. A i byłabym zapomniała, kolejna miniaturka za minimum dziesięć komentarzy, wystarczy uśmiech, cokolwiek żebym tylko wiedziała, że czytacie.

CZYTACIE NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ - PRZEKLEŃSTWA, EROTYKA!

Luna wpadła na niego przez przypadek. Pamiętała go z akcji w Ministerstwie. Po niemalże siedmiu latach spotkali się ponownie. Co prawda nikt nie wiedział, że to on jej wtedy pomógł, ani, że wtedy dowiedzieli się, ze są sobie przeznaczeni. Ona pomogła mu trzy lata później, podczas procesu, którego miało nawet nie być. Nie sposób jest nie myśleć o swojej bratniej duszy, a jednak Luna Lovegood próbowała. Wyjechała, podróżowała po świecie, ale obezwładniająca ją samotność, nie pozwalała o nim zapomnieć. Prawie siedem lat usiłowała go wyrzucić ze swoich myśli, serca...
Kiedy zobaczyła go po powrocie, nie mogła uwierzyć. Przecież miał domowy areszt. Potem sobie przypomniała, że skazali go na pięć lat, a minęło siedem.To było on, Augustus Rookwood w całej swej powalającej krasie, cholernie diabelnego mężczyzny. Tylko dlaczego nie szukał jej. Nie dał znaku życia. Ona umierała z tęsknoty, a on... Był śmierciożercą, więc wcale nie zdziwiłaby sie gdyby udawał, ze nic do niej nie czuje, żeby nie zniszczyć jej życia. Albo nie kochał jej. Intuicja podpowiadała jej to pierwsze. A ona nigdy się nie myliła. Teraz, po tygodniu od ich "pierwszego spotkania" nie miała żadnych obaw podążając za nim korytarzami Ministerstwa Magii. Szpili i długa sukienka, kupione specjalnie na bal, który nadal trwał kilka pięter wyżej, utrudniały jej nadążenie za nim.
-Wokół ciebie unosi się ze dwa tuziny pstrokatek krętoskrzydłych*. Co cię tak zaintrygowało?
-Co sie unosi? Z resztą - dodał, machając ręką - nieważne. Wiedziałem, że nigdy tak naprawdę nie wyrośniesz z tych głupot.
Kilka kosmków jej włosów wymsknęło się z koka okalając jej delikatną, kobiecą twarz. Augustus czekał tak długo, tak długo.
-Augustusie, doskonale wiesz, że niektóre zwierzęta po prostu nie chcą być zauważ...
Przerwał jej pocałunkiem. Nie wytrzymał. Mentalnie przygotował się na cios w twarz, który nie nastąpił. Rozchyliła usta dając mu dostęp, warkną z podniecenia i radości w jej usta. Niewiarygodne uczucie kazało mu przygwoździć ją do ściany, posłuchał. Nie zauważył kiedy jego ręce dotarły pod jej sukienkę i zaczęły poznawać fakturę jej delikatnej skóry. Penetrował jej chętne usta z dokładnością magochirurga. Chciał wyssać ją od środka. Nacieszyć nią za nim odejdzie. A odejdzie, tego Augustus był pewien. Ta myśl otrzeźwiła go na tyle, by zdjąć z bioder jej nogi, które nie wiadomo kiedy go oplotły.
-Chodź, chcę cię zabrać do siebie.
-Chłodno tutaj.
-Rozpuść włosy - odpowiedział, pragnąc by tego nie robiła, jego wytrzymałość i tak była na włosku. Ich zapach, delikatność. To go zniewalało. W końcu dotarli do jego gabinetu.
-Złap mnie za rękę.
Weszli do kominka i pojawili się w jego domu, w salonie. Zaczęli się całować jeszcze tam. Kiedy po omacku dotarli do sypialni usiadł na łóżku, zostawiając ja kilka kroków przed sobą. Niedbale zrzucił marynarkę.
-Zdejmij te suknię, mała/ noc taka krótka, popatrz zaraz świt/rozpuść włosy, jeśli tego chcesz/ w twoich oczach widzę rozkosz - podszedł do niej zrzucając po drodze koszulę, Przyłożył palec do ust, po czym szepnął czule - chociaż twoje usta mówią nie/ zdejmij suknię, proszę cię.**
Jej ręce powędrowały do boku sukni gdzie było zapięcie. 
-Zwariowaliśmy. Albo świat... nie wiem.
Masując jej kark szeptał. 
-
Mówisz, że świat zwariował,/że ludzie wszyscy wkoło z życia kpią,/pewnie masz rację, kto to wie.- przejechał ustami po jej szyi jednocześnie wdychając jej zapach - Twoje ciało pachnie grzechem, mówisz,-przytknął z powrotem palec od jej ust -  ale ja nie słucham, nie,/ zdejmij suknię proszę cię.**
-Mogę ci już zaufać? - zapytała kiedy jego dłonie przykryły jej i powoli odpinały zamek.
-Zdejmij tę suknię, mała/ 
noc taka krótka, popatrz zaraz świt/ pytasz czy możesz już zaufać mi/ nie wiem bo świat zwariował,/ a twoja gładka skóra w półmroku lśni, zdejmij suknię, pomóż mi.
Suknia opadła, ukazując jej piękna ciało. Stała przed nim w stringach. Merlnie, tego się nie spodziewał. Ona bez stanika w stringach. Przeszedł go dreszcz.Nie zwracał uwagi na prędkość z jaką znów się przy niej znalazł i zaczął ją smakować, zapamiętywać, upajać się nią, jakby to był jeden jedyny raz. Schodził niżej i niżej. W końcu podniósł ją zrzucając przy okazji wysokie czarne szpilki i przeniósł do łóżka. Powiedział tylko:
-Rozpuść włosy.
I zajął się swoimi butami, skarpetkami i spodniami. Machnięciem różdżki zadbał o zaklęcie antykoncepcyjne. Przez chwile podziwiał jak jej jasna skóra i blond włosy kontrastują z czarnym jedwabiem pościeli. Nie wytrzymał smakował ją. Każdy centymetr ciała omijając strategiczne miejsca. W końcu nie mógł dłużej i zerwał ostatni skrawek materiału, który oddzielał ją od niego.
-Augustusie ja...
Oczy mu się zaświeciły.
-To dla mnie zaszczyt. Dziękuję ci.

-Za co?
-Za to, ze czekałaś na mnie. 
Pieścił ja dalej potęgując przyjemność. Czuła rosnącą falę i w końcu wybuchła niczym tsunami. 
-Mogę ci się odwdzięczyć? - przejechała paznokciami po jego klatce piersiowej i zatrzymała się na granicy bokserek.
-Nie teraz - powiedział ledwo się powstrzymując, tak bardzo tego chciał, a jednak nie mógł jej pokazać blizn tam. Nie tam. Nie chciał, żeby zapamiętała go w taki sposób. Był pewien, ze ten raz jest ich ostatnim. Pocałował ją długo i zapamiętale, aż w końcu wszedł w nią. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie bólu, a z oczu pociekły łzy. 
-O kurwa - przeklął cicho - ciii, zaraz minie. 
Czekał cierpliwie, na skraju wytrzymałości. W końcu ona zaczęła się poruszać. Doprowadzali się oboje na skraj. Az w końcu osiągnęli szczyt jedno po drugim. Ich głosy zlały się w jedno.
-Augustus -krzyknęła.
-Luna - szepnął.
Między nimi tańczyły iskierki magii, które łączyły ich na zawsze. Zasnęli wtuleni w siebie. Z przekonaniem, że obudzą się sami. W jakim błędzie byli! Nie wiedzieli, ze to był początek ich wspólnego życia. Zegar wybił piątą trzydzieści. Świt przyszedł.


* nazwa wymyślona na potrzeby opowiadania
**fragmenty piosenki "Piąta trzydzieści" zespołu Harlem