niedziela, 28 grudnia 2014

Nie uciekniesz przed przeznaczeniem.

Chyba najdłuża jak do tej pory.
Mój debiut z takim parringiem.
Mam nadzieję, że sie spodoba.
Buziaki.



          Ronald Weasley nigdy nie spodziewałby się po sobie takiego uczucia. I to jeszcze do kogoś takiego... Nie może po prost za dużo wypił. Ale czy trzy butelki whiskey to dużo, a może mało?
Tego już nie wiedział. W sumie, nie wiedział już nic, zasypiając na niewygodnej kanapie w salonie, swojego nowego mieszkania.
Millicenta Bulstodore zastanawiała się co jej strzeliło do głowy. Jak mogła coś takiego zrobić!? Jak mogła przespać się z gryfonem! G.R.Y.F.O.N.E.M. I to nie byle jakim gryfonem, a samym RONALDEM WEASLEY'EM.  Wkopała się, na dodatek zakochała. Cóż, Milli na pewno ma teraz problem, a wszystko zaczęło się tak niewinnie.

Trzy miesiące temu...

-Przepraszam, naprawdę nie chciałem pani potrącić.
-Nic się ni stało...Weasley!
-Bulstrodore!
-Emm...cześć – dodała z lekkim, nerwowym uśmiechem.
-Cześć. Przepraszam, ze na ciebie wpadłem. W końcu jest śnieg i eee jest ślisko – wyjaśnił, jąkając się. Nie spodziewał się jej w tej części Londynu. Ledwo ją poznał, schudła, na nogach miała szpilki , na sobie kremowy, beżowy, albo jakiś taki płasz z dużymi czarnymi guzikami, a podspodem chyba miałą czarną sukienkę, albo spódnice, do tej pory nie wiedział co jest czym.
-Nic się nie stało.
-Może w ramach przeprosin pójdziesz ze mną na kawę – dodał z uśmeichem, nauczył się tego ostatnio, kiedy Hermiona zaczęła spotykać się z Draconem, wstyd przyznać, ale w końcu postanowił przyciągać kobiety, więc popatrzył troche na Malfoy'a, reszty nauczył się sam.
-Chętnie – odpowiedziałą z uśmiechem, już wtedy w jej ciemnych oczach gościły śnieżne błyski.

Spotykali się codziennie. Na początku niby przypadkiem. 

-Cześć.
-O część Milli, co tu robisz?
-Stwierdziałm, ze kilka słodyczy nie zaszkodzi.
-No tak wiadomo, słodycze w skelpie Zonka są niezastąpione.
-Najlpsze na świecie!
-A jadłaś tort czekoladowy w lodziarni Floriana Fortescue'a  - odpowiedział szeptem.
-Nie – cicho wyszeptała w jego ucho. Poczuł przyjemne dreszcze. Zapłacił za swoje io jej zakupy. Machnął różdżką, żeby je odesłać i pociągnął ja w stronę lodziarni.

Na początku nie rozmawiali o niczym specjalnym.

-Więc czym się zajmujesz?
-Jestem organizatorką imprez?
-Jakich imprez?
-Mugolskich, czarodziejskich. Pracuję w firmię, w sumie sama ją założyłąm.  Bale w Ministerstwie, imprezy w mugolskim świecie, Sylwester i takie tam. To wszystko jest na mojej głowie.
-Interesuje cię to?
-No jasne, to praca, którą kocham. A Ty co robisz?
-Jestem aurorem. Pewnie wiesz, ze szefem jest Harry. Ja, jak zwykle, jestem jego zastępcą.
-Lubisz to?
-Jasne! Po wojnie, ciężko jest mi żyć bez adrenaliny.
-A mi bez stresu – dodała z uśmiechem.
-Masz ochotę na deser?
-Pewnie. Co cię skłoniło do zaproszenia mnie na kolację?
-Merlinie, czuję się jak na przesłuchaniu.
-Ugh przepraszam. Przyzwyczajenie.
-Nie szkodzi. Takiej pięknej kobiecie, można wybaczyć wszystko – jej rumieniec potwierdził, to, ze jeszcze trochę i będzie miał ją w garści – odpowiadając na twoje pytanie – odrzekł z uśmiechem -  miło mi się z tobą rozmawia.
-Mi z tobą też, ale lepiej by było, gdybys nie mówił z pełnymi ustami – dodała z uśmiechem.
-O nie, znowu to robię.
Wybuchli śmiechem. Potem on odprowadził ją do domu,a  ona pocałowała go w policzek. Kto wie, może już wtedy zaczęli się w sobie zakochiwać.


Ale później zaczęły się poważniejsze rozmowy. 

-Dlaczego spotykasz się ze ślizgonką?
-A dlaczego by nie?
-No wiesz jestem jedną z tych złych, z tych, których krweni byli po stronie największego mordercy wszech czasów. A nie przepraszam, nikt nie pobije Hitlera i Stalina.
-Jakim cudem orientujesz się w mugolskiej historii?
-Jest ciekawa, historia jest ciekawa. Nie tylko mugolska, nasza też. Z reszta jestem półkrwi, rodzice mnie sporo nauczyli. Dopóki żyli,  potem dziadkowie próbowali we mnie wpoić wrogość do szlam, na początku byłam na to podatna, ale potem dotarło do mnie, że przecież mój ojciec był mugolem.
Wszystko mówiła obojętnym, wypranym z emocji głosem, ale on wiedział, że tęskni, że przeżywa to ciągle i ciągle na nowo.
-Opowiedz mi o nich.
-Mama, była piękna, wiem ciężko w to uwierzyć patrząc na mnie, szczególnie, jeżeli pamieta się mnie z czasów Hogwartu, ale tak, była piękna. Miała kruczoczarne włosy i ciemne oczy, alabastrową cerę i mimo swego wrednego charakteru i ostrego temperamentu kochała wszystkich. Potrafiła być wyniosłą arystokratką, po to by w następnej chwili stać się kochającą żoną i matką. Była naprawdę pokręcona. Uwielbiała dewizę, mówiącą o starzeniu i zabawie, coś co brzmiało mniej więcej tak: Ludzie przestają się bawić, nie dlatego, że się starzeją, ale starzeją się, bo przestają się bawić – widział łzy w jej oczach – Tatuś, on był kochany. Dawał mi prezenty i czekoladki. Wygląd odziedziczyłam po nim. Cóż on był przystoiny, jakbym byłą facetem, myśle, ze też bym była ładna – dodała z lekkim, smutnym uśmiechem – Ale cóż dość o mnie. Jak to jest mieć tak dużą rodzinę?
Zaśmiał się tym swoim niepowtarzalnym śmiechem.
-Naprawdę, chcesz to wiedziec? - kiwnęła twierdząco głową – Ciekawie. Przede wszystkim uczy cię cierpliwości. I negocjacji. I tego jak kombinować, zeby tobie się nie oberwało. Ale myślę ze też daje dużo miłości i radości. Mimo wszystko. Jak wiesz u mnie się nie przelewało, ale myślę, że dzięki temu zaczęliśmy się bardziej kochać. Wiesz na początku czułem się przez nich odrzucany, ale po wojnie zrozumiałem, ze oni starali się kochać nas wszystkich tak samo, ale kiedy jednemu z nas coś się działo to na nim była skupiana cała uwaga. Myśle, ze to tak właśnie działa. Wiem jedno, po dwudziestu pięciu latach mojego życia postanowiłem dojrzeć. Musiałem dostać porządnego kopa od życia. Wojna mnie zmieniła, a potem był związek z Hermioną, swoją drogą to było bardziej przywiązanie niż związek. Spod opieki jednej matki, wpadłem w ramiona najlepszej przyjaciółki. To...nie było dobre. Zostałem bohaterem narodowym. Wtedy chyba po raz drugi od dawna, poczułem się równy moim przyjaciołom. Zawsze czułem się odtrącony, ale teraz już wszystko zrozumiałem. Potem było pełne emocji rozstanie i powrót do przyjaźni, chociaż nie jest tak jak dawniej, ale pracujemy nad tym – uśmiechną się smutno – potem ten związek z Padmą. Merlinie nigdy więcej! A teraz staram się cieszyć nudnym życiem singla.
-A może masz już kogoś na oku?
-Jest taka jedna.
Widział jak pobladła.
-Może – odchrząknęła – może coś o niej opowiesz.
-Jest urocza, ale chyba nie zdaje sobie z tego sprawy. Skromna i zmieniła się tak bardzo, ze nie poznałem jej, chociaż, można powiedzieć, znam ją długo.
-Może ja też ją znam.
Nie wiedziała kiedy znalazł się obok niej z dłonią na jej dłoni. Jej krótki chude, wykrzywione palce kontrastowały z jego grubymi i dużymi, przyzwyczajonymi do ciężkiej pracy.
-Och – zrobiło jej sied ziwnie gorąco – może powiesz mi o kogo chodzi?
Przybliżył się jeszcze bardziej, czuła jego oddech na swoich wargach.
-O ciebie.
I w końcu ją pocałował. Po jedenastu przypadkowych spotkaniach. Na pierwszej randce. Miesiąc od ich pierwszego spotkania.

Potem było już tylko lepiej. 

Kolejne dni tylko obfitowały w spotkania i rozmowy. Ronald Weasley zachowywał się jak nie on. Przynajmniej nie taki, jakim go pamiętała. On dowiedział się o jej życiu. O dziakach, którzy traktowali ją jak popychadło. O życiu w slytherinie. O tym, ze ciągle myślałą, ze powinna być w Huffelpuffie . O tym jak odkrył swoja odwagę i zdolnosci przywódcze. Jak zdecydowała się na mugolskie studia. Ona dowiedziała się o jego nagannym zachowaniu. O tym jak długo próbował się zmienić. O wstrząsie po śmeirci brata. O tym, ze oni – jasna strona, wcale nie czuje się taka „jasna”. O ich bólu i ich stratach , o ich depresji i żalu, o strachu jaki czuli. O tym, ze wygrani czuli się jak rpzegrani.
Ona stwierdziłą, zę gryfoni jednak nie są tacyu źli. Poznała Ginny Potter, siostrę Rona, poznała cała jego rodzinę, poznała jego przyjaciół .W końcu czuła się jak w domu, a to wszystko przez jeden miesiąc.
On zmienił zdanie o ślizgonach. Posdtarał się wybaczyć Drasconowi, tylko dzieki niej, nie Hermionie. Rozmawiał z Blaisem Zabinim jak z człowiekiem. Wymienił uścisk z Teodorem Nottem, najbliższym przyjacielem jego, nie wiedział kim ona dla niego jest, wiedział, ze Nott był przy niej zawsze i, że to tylko przyjaźń, a jednak był o niego cholernie zazdrosny.

Chyba oboje się zakochali.
Jednak on nie całował jej przez kilka następnych spotkań. Do czasu.

Tłumione uczucia zawsze wyjdą na wierzch. 


Nastał piękny dzień, dwudziesty czwarty marca dwatysiace piątego roku. Millicenta Bulstrodore obudziła się z uśmeichem na ustach,  czyli tak jak zawsze od trzech miesięcy. Miała przeczucie, że dzisiaj ważny dzień, jeszcze tylko nie wiedziała dlaczego.
Ronald Weasley obudził się tego dnia wczęsniej niż zwykle, jak zawsze głodny, ale mimo to w doskonałym humorze.
Spotkali się jak zwykle o 20. w lodziarni.
-Może masz ochotę dzisiaj potańczyć?
-Ja? Ja nie umiem tańczyć.
-To cię nauczę. Pójdziemy do takiego jednego mugolsko-magicznego klubu.
-Ehh no okay. Tylko pójdę się przebarać.
-Pójdę z tobą.
Chwilę później byli w salonie Millicenty. Mieszkała w małym mieszkanku na obrzeżach Londynu. Pokój kuchnia łazienka i salon.
-Czuj się jak u siebie.
Pół godziny później pojawiła się z idealnym makijażem i czarną sukienką do połowy uda, praiwe ściśle przylegającą do ciałą. Może nie była idealna, ale dla niego była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział.
-Jesteś piękne.
-Dziękuje – zarumieniła się.
-Nie rumień się taka jest prawda.
-Dawno słyszałam komplement, ostatnio od taty, kiedy jeszcze żył.
-Ciii, nie rozmaiwajmy dziś o tym.
Mieli się teleportować, ale kiedy tylko dotknął jej ręki, nie mógł się powstrzymać i ją pocałował. Z pasją oddała pocałunek. Potem zniknęli za drzwiami sypialni.

Czasem potrzeba kopa w tyłek. 

Przez tydzień się unikali. Potrzebna była interwerncja. I to nie byle kogo, a samego Teodora Nott'a.
-Posłuchaj mnie Łasic, myślałem, że chociaż troche rozumu ci przybyło. Jak widac myliłem się – przywalił mu w twarz, aż ten się zatoczył – Ona cię kocha idioto. Nie wiem dlaczego, ale tak właśnie jest. Lepiej tego nie spieprz.
-Cholera – szepnął rudy, po chwili było słychać już trzesk teleportacji.
Teodor Nott uśmiechnął się, diabelskim uśmiechem. Teraz wszystko jest w ich rękach.


Nie uciekniesz przed przeznaczeniem. 


-Milli otwórz, proszę cię.
-Pieprz się! Potraktowałeś mnie jak szmatę, a ja myślałąm, że się w tobie zakochałąm – to ostatni nie było przeznaczone dla jego uszu, jednak był aurorem i słyszał wszystko. Wyłamał drzwi i szybko znalazł się przy niej.
-Nie szarp się, uspokój. Myslałem, ze nic dla ciebie nie znaczę, że jestesmy przyjaciółmi, ty jesteś piękną ślizgonką, ja gryfonem, który ma pełno kompleksów. Ale cholera jasna Bulstrodore zakochałem się w tobie.
To ja uciszyło i uspokoiło.
-Ja w tobie chyba też.

Co było dalej? 
Sama nie wiem. 
Pewnie żyli długo i kłótliwie,
... ale razem. 

piątek, 19 grudnia 2014

Wymagąjca praca.

Kochał ją.
Ma nadzieje, że ona o tym pamięta.
Bo chce żyć.
Naprawdę lubi swoje życie.
Śnieg chrzęścił pod jego ciężkimi butami. Chciał być w domu jak najszybciej, ale jego posada w Ministerstwie Magii, mimo tego iż wysoka, była również wymagająca. Dlatego w ten przed wigilijny wieczór, kiedy obiecał jej, że wróci wcześniej, śpieszył się jak tylko mógł. Miał być, o zgrozo, trzy godziny temu w domu.
Ona go poćwiartuje. Zamorduje, zabije, wskrzesi i zrobi z nim wszystko, na co pozwoli jej wyobraźnia.
Rzucił na siebie zaklęcie ogrzewające i pobiegł śliską ulicą, po cholere zakładali ochronne zaklęcia antyteleportacyjne!
Cóż Blaise Zabini był naprawdę w okropnym i mało korzystnym położeniu.

***
-Obiecał. Rozumiesz, obiecał! Miał wrócić wcześniej!
-Ginny, spokojnie. Nie mozesz się denerwować w tym stanie. Pewnie wypadło mu coś ważnego.
-No patrz, a twojemu męzowi nic nie wypada!
- No wypadać może i nie, ale z wpadkami ma problem – mówi, uśmiechająca się i głaszcząca po niewielkim brzuchu, Hermiona Granger.
-Nie próbuj zmienić tematu! Mieliśmy dzisiaj ubierać choinkę! Trzy godziny temu na Merlina! Z resztą, nie uwarzasz za dzwne, że twój mąż, notabene magomedyk, ma problem z „wpadkami”? Czyż to nie podejrzane?
-Ty się nie przejmuj Draco, tylko swoim mężem, który miał być już dawno w domu.
-A tak właściwie to gdzie jest twój mąż?
Kiedy tylko skończyła mówi, obie usłytszały trzask frontowych drzwi i chrzęst dwóch par butów w korytarzu, dpojrzały na siebie porozumiewawczym wzrokiem i upiły łyk, ciągle gorącej herbaty, już one im pokażą.
-Wróciliśmy.
W drzwiach do salonu pojawiła się blond czupryna i niebiesko-stalowe oczy, wokół których, widać było delikatne zmarszczki.
-Macie zamiar się teraz nie odzywać?
-My, ależ skąd – prychnęła wzburzona Hermona, chyba na coś się umawiali.
-Hermiono, proszę cię, nie denerwuj się, to zaszkodzi dziecku.
-Tiaaa mówiłeś tak przy ostatnich dwóch. Przy tobie nie da się nie denerwować.
-Może wrócimy do domu i porozmawiamy na spokojnie?
-Phi.
Mimo to wstała i podeszła do kominka, skąd bardzo szybko się przeniosła do MalfoyPalace.
-Ginny.
Ginevra Molly Zabini usłyszała cichy szept tuż koło swojego ucha. Postanowiła nie reagować. Mieli ubrać choinkę!
-Gin, nie geniwaj się.
-Mam się nie gniewać! Ja mam się nie gniewać! Jeżeli ty teraz nie masz czasu dla mnie to co będzie jak urodzę! Może zamieszkasz w tym swoim cholernym biurze. A w ogóle to najlepiej miej romans ze swoją blond pokraką, publicznie nazywaną sekretarką! Myślisz sobie, ze co! Mam dość, wiesz gdzie mozesz mnie znaleźć!

Niestety jak to w zyciu bywa. Ginny nie dotarła tam gdzie chciała, ponieważ już w drodze do kominka zgięła się z bólu, a wody owodniowe pękły. Blaise Zabini nie czekał nawet chwili. Szybko przeniósł się z wyklinającą go żoną do Munga.
-Nigdy więcej nie będziesz spał ze mną w jednym łóżku! AAAAAA! Nigy! Ty aaaa cholerny ugh! Zabini to twoja wina!
-Kochanie, uspokój się i oddychaj.
-Ja mam się uspokoić! Ja! Przecież oddycham głąbie! AAAAA! Nigdy! Więcej! AAAA! Ze! Mną! Nie! Aaaaa! Spisz!

Już po chwili po krzyku jego pięknej, zwariowanej żony nie było śladu. Była zmęczona, ale szczęśliwa. Na rękach trzymała malutkiego, płaczącego, chłopczyka! Ma syna!!!
Może tym razem mu się jednak upiecze.

Jedno, wie na pewno, już nigdy więcej nie zostanie w pracy dłużej! 


Taka mała miniaturka na poprawę humoru.
Właściwie to na mile spędzony wolny czas!
Teraz, do świat, na pewno nie wstawię nic nowego. Po prostu nie mam na to czasu.
Korzystając z okazji, życzę Wam: 

Wesołych Świat! Spędzonych w rodzinnym gronie.
Pogody ducha. Radości.
Usmiechów.
Optymizmu.
Zdrowia.
I szczęscia. 
I oczywiście dużo Harrego Pottera!
Może nawet Dracona Malfoy'a, albo kogo tam chcecie, w pokoju/łóżku!
<3
Radosnych Świąt! 

niedziela, 7 grudnia 2014

On płakał.


Severus Snape nie miał uczyć, a jednak...

Kochał ją. Nie powiedział jej tego, bo sam niedawno nazwał to uczucie. Była dla niego nadzieją, szczęściem, sensem życia. Złapała go w swoje sidła niewinnością, pięknem, wdziękiem. I tymi oczyma w kolorze czekolady. Gorącej, topniejącej i ogrzewającej czekolady.
Doskonale pamiętał jak to się zaczęło.
„-Panie profesorze, profesor Dumbeldore, kazał mi, panu pomóc.”
Wtedy nie wiedział, że kłamała, powinien się domyślić! Przecież był szpiegiem! Oszukiwał samego Voldemorta! A jednak nie spodziewałby się po niej kłamstwa. Nie po niej. Pomagała mu przy eliksirach, oczywiście, kiedy pytał się Albusa, ten potwierdził wersję jej zdarzeń, ale widział wahanie w jego oczach, a potem te złośliwe iskierki. Dlaczego już wtedy nie powiązał faktów!
Potem pomagała mu co raz częściej. Przy eliksirach, po kilku miesiącach przy regeneracji po serii cruciatusów. Zrozumiał, że nie przeszkadza mu jej towarzystwo. Potem zaczęli rozmawiać, najpierw o eliksirach, potem o wszystkim. Pewnego wieczoru, kiedy uratowała mu życie, po tym jak wrócił niemal wykrwawiony i słaniający się na nogach przez tortury Belli. Jak dobrze, że czekała na niego przy bramie! Wtedy właśnie kiedy odzyskał siły pocałował ją. Ten pierwszy raz. Myślał, że go odepchnie, chociaż skutecznie osłaniał się pewnością swoich czynów. Nie mógł się powstrzymać, miała siedemnaście lat, była dorosła. Wbrew jego przekonaniom odwzajemniała pocałunek. Tak zaczął się ich związek, nie wiedział jak to nazwać, był zazdrosny, cholernie, o każdego idiotę, z którym się przytulała, każdemu komu pomagała. Kiedy powiedziała, ze go kocha w ten piękny bożonarodzeniowy wieczór, nie odpowiedział był wstrząśnięty, dlatego ją pocałował. Wtedy po raz pierwszy się kochali. Była cholernie uparta, jednym zdaniem uświadomiła go.
„Severusie Tobiasie Snape, ty masz uczucia!”
Powiedziała to z taką wiarą, że aż w to uwierzył. Tydzień później oświadczył jej się, no może w dość specyficzny sposób, ale był Severusem Snapem.
„-Grangerr! Do cholery znów nie odłożyłaś sproszkowanego rogu jednorożca! Czy ja mam Ci wiecznie mówić, co masz robić!
-Tak.
-W takim razie ubierz się za tydzień w biała suknie ślubną!
-Że co mam zrobić?
-Wyjść za mnie, idiotko!”
Pamiętał doskonale jak rzuciła się na niego z tą miłością w oczach! Po tej niezwykłej nocy, w której wypróbowali wiele rzeczy powiedział jej coś, coś co utwierdziło ją w przekonaniu o jej racji, jak mu potem powiedziała.
„-Jesteś moją nadzieją, przyszłością, życiem, sensem Granger. Nic nie może Ci się stać! Przyrzeknij mi, że przeżyjesz tę cholerną wojnę! Kocham cię, Granger!”
Nie odpowiedziała, tylko pocałowała go, gdyby wiedział, gdyby tylko wiedział...

Severus Snape ma uczucia.

Próbował zasnąć, ale nie mógł ile razy próbował, tyle pod powiekami miał jej przeklęty obraz!
„Zielony promień mknący w jego stronę, burza brązowych włosów stających przed jego oczami i ciche „Kocham cię, Severusie”, a potem jej martwe ciało w jego ramionach. To jak nie mógł oddychać. Brak nadziei i strata sensu.”

Po policzkach bezdusznego profesora zaczęły płynąć łzy.
Severus Snape płakał. On płakał.



A na kominku przed nim stało zdjęcie. Ona i On szczęśliwi i uśmiechnięci, przepełnieni miłością.
Życie nie jest sprawiedliwe. 


Coś na zakończenie tygodnia!
Następna pewnie za tydzień.
Przepraszam za błędy.
Nadal szukam bety! 
Dziękuje za komentarze i proszę o jeszcze więcej!
Karmcie moją wenę! Jest bardzo głodna! 
Buziaki ;* 

środa, 3 grudnia 2014

Nie bez powodu...

Miniaturka, dla Mrs.M tak jak obiecałam :)
Nadal szukam bety!
I nadal czekam na komentarze!
Minimum dziesięć komentarzy do szóstego grudnia - wstawiam następną miniaturkę!
No i czekam na opinie nad pozostałymi miniaturkami.


Inspirowane opowiadaniem, które znalazłam całkiem niedawno na Mirriel " Nec plus ultra"

Uwielbiała święta, jedyny czas, w którym mogła się odprężyć. Czas, kiedy, jej dzieci wracają do domu. Kiedy, chodź przez chwilę stara się, nie martwić. Fakt, faktem w drugi dzień świat wspominała pierwsze naście lat swojego życia, Gideona, Fabiana, rodziców. To właśnie w ten dzień śmierciożercy zaatakowali jej braci, wyszkolonych aurorów! Mieli zaledwie trzydzieści lat. Fabian był duszą towarzystwa, a Gideon, on był rozważny, doskonale pamiętała jak Bonacjusz i Nadia często narzekali, na to, że Fab nigdy nie dorośnie. Jej kochani bracia, jej obrońcy! Pamiętała jak często wyjeżdżali do Ignatusa i Lucretii, wujostwo, często próbowało ich nauczyć arystokratycznego zachowania. Pamiętała każdy ich plan, który spalił na panewce, dzięki jej braciom. Jej młodsi bracia, jej ukochani powiernicy tajemnic. Doskonale pamiętała, ile raz chciała trafić ich upiorogackiem, ale zawsze ja zmiękczali. Robili jej malutki niespodzianki, kupowali czekoladki i dawali wskazówki, gdzie można je znaleźć.
Kiedy przystąpili do Zakonu, miała złe przeczucia, intuicja, która notabene nigdy jej nie zawiodła, podpowiadała jej, jak źle się to wszystko skończy. Niestety, żaden argument ich nie przekonywał, a ona miała już dwóch synów na głowie, nie mogła wiecznie opiekować się tylko braćmi. Bill i Charlie wymagali bardzo dużo opieki, a nie chciała całego zadania powierzać skrzatowi, który potem został jej odebrany przez zgorzkniałe wujostwo, widać cioteczka Black nie mogła się pogodzić z tym, że jej bratanica wyszła za mąż,za TEGO Weasley'a. Martwiła się o nich wszystkich o Teda i Andromedę,z którymi utrzymywała dobry kontakt po Hogwarcie, aczkolwiek stosunki zniknęły tuż przed śmiercią jej braci, kiedy to Narcyza i Bella próbowały zabić ją i małego Billa. Wtedy, dwie dorosłe kobiety, pokłóciły się niczym opętane hormonami nastolatki.
Nikły uśmiech pojawił się na twarzy Molly Weasley, która pilnowała, aby świąteczny pudding był dobrze zrobiony, magia może i wszystko usprawniała, ale ona wolała tego przypilnować. Pamiętała wszystko, czasem tego żałowała. Pamiętała widok jaki zastała w domu Longbottomów, to wolałaby zapomnieć,tak jak i wszystkich poległych w Pierwszej Wojnie! A teraz jej dzieci, JEJ WŁASNE DZIECI! Robiły to, co robili jej bracia. Pchały się do niedawno reaktywowanego Zakonu!
I jak ona mogła się nie martwić! No jak! Łzy pojawiły się w jej oczach na wspomnienie poszarpanych ciał jej ukochanych braci. Byli silnymi czarodziejami i byli znacznie starsi, niż Bill, czy Charlie, którzy chyba tylko na przekór jej, chcieli aktywnie przeciwstawiać się Voldemortowi. Niech będzie przeklęty, niech sam Godryk, Merlin, albo ktokolwiek jeszcze, zepchnie go w czeluści Piekła, Tartaru, czegokolwiek! Nie wiedziała, kiedy łzy zaczęły płynąć obficiej, nie zauważyła Artura stojącego w progu. Miała być silna, ale nie dawała sobie rady. Przypominały jej się wszystkie koszmary, martwi bracia, ich skóra zwęglona i poćwiartowana z pedantyczną precyzją. Wiedziała, że nie tylko Dołohow maczał w tym palce!
Nagle ktoś objął ją od tyłu i poczuła to, co czułą od tylu lat.
-Kochanie, wracamy do dziewięćdziesiątego szóstego roku – szepnął jej mąż – nic się im nie stanie, Dumbeldore, wie co robi,a Ty świetnie gotujesz. Czyżbyś kroiła cebulę, stąd te łzy? - powiedział z uśmiechem, zawsze umiał poprawić jej humor.
-Ty zostaw biedne warzywo w spokoju. I łapy precz od ciasteczek! - machnęła ścierką, delikatnie trącając go po ręku – To dla dzieci, niedługo się pojawią – dodała.
Pocałował ja tak jak zawsze, jak gdyby pierwszy raz, rozpędził czarne chmury, choć na chwilę, na moment. I za to była mu wdzięczna. Nie tylko pomagał jej wychować dzieci, ale był jedyny w swoim rodzaju.


-Nie powinnaś czasem robić swetrów, kochanie? - powiedział jej mąż, czym zasłużył sobie na lekko kpiące spojrzenie. Przecież już jutro Wigilia, oczywiście, że swetry miała już zrobione, w końcu nie bez powodu nazywa się Molly Weasley! 



Czytasz, skomentuj - nakarm Pana Wena :D 

wtorek, 2 grudnia 2014

Ucieczka

Siedziała na jednej z wielu ławek w centrum Londyńskiego parku. Myślała nad sensem wszystkiego...Uciekła.... Jako prawdziwa gryfonka nie powinna uciekać. Ale świadomość tego, ze On może ja zranić.... Wybaczyła mu, wybaczyła wszystko co działo się przed wojna i w jej trakcie. Zaczęli się poznawać na nowo. Już piaty rok wspólnej pracy w jednym dziale, piaty rok od kiedy wybaczyła, ale nie zapomniała, przyjęła przeprosiny. Rok temu ich ledwo rozwijająca się przyjaźń przeistoczyła się w coś więcej. Burzliwy romans dwójki byłych wrogów. Pochodzących z innych światów. Mających inne charaktery. Ona i on dwie przeciwności, połączyły się w jedno. Zamknęła oczy.
Pamięta to jak  dziś. Kolejna udana akcja. Złapali ostatniego śmierciożercę. Uczcili to kolacja we dwoje. Dwa dni przed wielkim balem w Ministerstwie Magii. Tak kochani w  Ministerstwie Magii , zarówno Ona jak i On są czarodziejami. Kolacja jak kolacja. Draco, bo tak nazywa się osoba przed która Ona uciekła, zabrał ja w niezwykle miejsce. Aportował się z nią wprost na dach  jednego z najwyższych wieżowców w Londynie. Sam przyrządził wyśmienitą kolacje. Kupił najlepsze czerwone wino. Potem aportowali się do niej. Pili dużo, dużo czerwonego wina. Siedząc na równie czerwonej kanapie. Obok kanapy leżał biały , włochaty dywan. Pokój , nie był duży, ale nie należał do najmniejszych. Miał beżowe ściany. Piękne dębowe meble. Na ciemnej komodzie stal telewizor. Jedyny mugolski wynalazek w jej domu. Pamięta zdanie, które wypowiedział zaraz przed tym jak ja pocałował " Bałabyś się, bałabyś się spróbować czegoś nowego. Chciałabyś, aby ktoś kogo pragniesz został z  Tobą na zawsze?
-Nie, nie bałabym się. I tak, chciałabym, aby ten ktoś ze mną został.-odpowiedziała
-Wiec, daj mi szanse.-powiedział przyciszonym głosem i pochylił się nad jej ustami. Chwile wisiał nad nią jakby zastanawiał się czy na pewno tego chce. Owinął ja zapach jego wody kolońskiej, zapach, którego na pewno nigdy nie zapomni i pocałował ja. Najpierw delikatnie muskał jej cieple malinowe usta swoimi chłodnymi  w odcieniu bladej czerwieni . Kiedy ta oddala jego pocałunek równie  delikatnie jak on , ten całował ja coraz to namiętniej  Ona oddawała mu pocałunek z jeszcze większą intensywnością niż on. Atmosfera robiła się coraz bardziej namiętna . Ich języki tańczyły wspólny taniec. A oni zdejmował z siebie ubrania. Delikatnie powoli tak jakby im się nigdzie nie spieszyło, dopóki on nie zaczął całować jej szyki i obojczyków  Nie wytrzymała. Zaczęła coraz to gwałtowniej pozbywać się z jego wszystkich ubrań. On coraz bardziej spragniony  i podniecony zerwał z niej sukienkę. W kolorze głębokiej czerni. Została w koronkowej bieliźnie a on w bokserkach. Przez które widać było jak bardzo dobrze obdarzyła go natura. Oderwał się od jej ust tylko na chwile,pytając szeptem "na pewno tego chcesz" ona tylko kiwnęła głową na znak potwierdzenia. On nie mogąc się powstrzymywać rzucił się niczym drapieżca na jej usta jednocześnie odpinając jej koronkowy stanik. Schodził z pocałunkami  co raz niżej . Kiedy doszedł do piersi jedna z nich pieścił ręką a druga ustami co chwila lizać ssać lub przygryzając  Potem zmienił  rękę z ustami . Jego druga ręką powędrowała.do jej ud. A jej  ręce błądzimy po jego umięśnionych plecach. Pragnąc więcej i więcej. Kiedy doszedł z pocałunkami do krawędzi jedynej części  garderoby dziewczyny zatrzymał się i powtórzył.pytanie "jesteś pewna ze tego chcesz"  ona nie odpowiedziała przyciągnęła go do swoich ust popatrzyła prosto w jego oczy, w których można było zobaczyć rządzę, drapieżność i podniecenie. To samo on widział w jej oczach. Przyciągnęła go bliżej i wpiła się w jego usta. On w odpowiedzi jeszcze bardziej pogłębił pocałunek i zerwał z niej  ostatnia część garderoby. Ona nie pozostała mu służba zdjęła z niego bokserki. Obudzili się następnego dnia  wtuleni w siebie. Na niewygodnej kanapie w jej salonie. Owinięci jedynie kocem. Jakimś cudem pamiętali to jak spali ze sobą. Nie pamiętali  części rozmów  przy winie i akompaniamencie muzyki. O dziwo nie mieli wielkiego kaca. Tylko ja bolała głowa. Kiedy tylko obudziła się przypomniała sobie co wyrabiała z Nim i uśmiechnęła się ze świadomością, że chciałaby to powtórzyć. On przyglądał jej się od dłuższego czasu
Trzymając ręce na jej talii w żelaznym uścisku.
Gdy tylko otworzyła oczy złożył na jej ustach pocałunek, a potem zapytał.
-Zostaniesz moja dziewczyną?
Ona się tylko uśmiechnęła, pocałowała go i odpowiedziała
-Tak.
Zawisł chłodniejszy wiatr, zadrżała z zimna, ale już wiedziała co zrobi. Rozejrzala się po parku, nie było nikogo. Robili się już ciemno, a była późna jesień. W świetle latarni spadające liście wyglądały tak wspaniale. Ten nikły blask księżyca dodawał temu miejscu uroku. " Czarownica mugolskiego pochodzenia i arystokrata czystej krwi"  tak brzmiały nagłówki  Proroka Codziennego dzień po Wielkim Balu w Ministerstwie. "Zabawa. Czy życiowa decyzja", " Malfoy i  czarownica mugolskiego pochodzenia, przecież to niedorzeczność" . Zwalczyli to razem, tak jak i wiele innych przeciwności losu, które napotkali przez rok. A teraz, a teraz ona się boi. Wstała i aportowała się z cichym trzaskiem. Znalazła się w holu o blado niebieskich ścianach i drewnianej podłodze. Udała się do jego pokoju. Wiedziała, ze tam go zastanie. Podejrzewała, ze z butelka Whiskey w ręku i papierosie w drugiej. Z reszta co tu się dziwić, po tym co mu powiedziała."Siedzieli na kolacji  dzisiejszego wieczora. Jak zwykle po pracy zabierał ja w urokliwe miejsca, nimi ze upłyną rok, on ciągle pokazywał jej coś nowego. Dzisiaj jedli kolacje na szczycie Big Bena. Dzięki czarom było bezpiecznie. Nagle nie wiadomo skąd, jak i kiedy, Draco uklęknął przed nią, wuja piękne czerwone pudełko i spytał
-Wyjdziesz za mnie?
Zamurowało ją. To jeszcze za wcześnie. A co jak będzie coś nie tak. Albo zostawi ja.... Gdybała..... Spojrzała na otwarte pudełeczko w rękach mężczyzny. Pierścionek był naprawdę piękny. Szczere złoto z drobnymi szmaragdami i rubinem. W rodzinie od pokoleń. Zaczarowany. Jak założyła go na palca, to dopóki twój syn nie znajdzie odpowiedniej kandydatki nie możesz go zdjąć, jedynym wyjątkiem od reguły była śmierć. Narcyza Malfoy, matka Dracona zmarła dwa lata po wojnie. Stała i patrzyła na postać klęczą a przed nią z pięknym pierścionkiem w ręku.
-Ja.....ja nie wiem.-odpowiedziała, bala się cholernie się bala. To wykluczało jej gryfonska postawę, ale ona tak bardzie id bala. Aportowala się do parku. A teraz stoi pod jego drzwiami i rozwarza decyzje na cale życie. Weszła bez pukania. Dracona zastała w stanie względnie trzeźwym z kolejna fajka. Gdy tylko ja zobaczysz, zatrzymał rękę w połowie drogi do ust.
-Jeśli przyszłaś po rzeczy,to są w szafie-powiedział oschle. Ja to jednak nie zraziło podeszła do niego i powiedziała.
-Możesz powtórzyć to co powiedziałeś na kolacji.
-Po co ? Chcesz mnie znów upokorzyć.
-Nie-powiedziała spokojnie- chce Ci dać odpowiedz.
Poddał się. Uklęknął przed nią, miał szansę czynu by z niej  nie skorzystać, może akurat mu odpowie "tak" . Pudełko z pierścionkiem nadal miał w kieszeni od garnituru. Wyjął je, otworzył i powiedział :
-Hermiono Jean Granger, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moja zona?-powiedział obojętnym tonem. To też ja nie zraziło. Wiedziała, ze tak będzie. Kucnęła na przeciw niego i odpowiedziała:
-Tak-zamurowało go- Zostanę Twoja żoną Draconie Lucjusu Malfoy'u.-Gdy to tylko powiedziała, on otrzeźwiał momentalnie, włożył jej cudowny pierścionek na palec. Nie mogła zerwać zaręczyn, nie mogła od niego odejść, nie mogła go zdradzić. Wiedziała o tym, opowiadał jej. Porwał ja w ramiona i namiętnie pocałował. Ona oddala mu pocałunek z taka sama pasja. Domyślcie się jak skończyła się ta historia. Jeśli nie wiecie to wam powiem Happy Endem. Bo przeciwności się przyciągają i przeznaczenie daje o sobie znać. Nie wolni się bać, poddawać trzeba walczyć. Trzeba walczyć o życie, szczęście. Nie o miłość. O prawdziwa miłość nie trzeba walczyć. Oni pokonywali razem wszystkie przeciwności losu. A kiedy pech chciał ich rozdzielić ona mu się przeciwstawiał i poszła do niego. Zostając jego narzeczona. Kilka miesięcy później odbył się ich ślub. Została zona i matka ich dzieci. Czwórki wspaniałych dzieci.

 "Bo prawdziwa miłość, przetrwa wszystko. Nawet odrzucenie. Trzeba tylko trochę pomyśleć".



Oryginał dostępny tutaj

Jak mogłeś mi to zrobić

„Pytasz mnie skąd w oku smutku cień
czemu nie tańczę na ulicach, 
gdy gdzie indziej tak się dzieje...”
~Ryszard Rynkowski 

Chciała odpocząć, po prostu wyspać się, najeść. I co najważniejsze zaszyć się na jakimś zaciszu. Niestety walka z Voldemortem rozgorzała na dobre i wiedziała, tak jej podpowiadała intuicja, że w przyszłym roku będzie na wyprawie po horkruxy, o których, swoją drogą, dowiedziała się całkiem nie dawno. Święta Bożego narodzenia zbliżały się w zatrważającym tempie, a co za tym idzie, egzaminy semestralne. Miała dość. Chciała zaszyć się w górach z ciepłym kocem, kako i dobrą książką. Dodatkowo miała pomysł na sesje zdjęciową, na którą chciała zabrać swoją mugolską przyjaciółkę. Miała prawie szesnaście lat, za niecałe dwa lata będzie zmuszona wejść w dorosłe życie czarodziei. Chyba może się wyszaleć.
Takie myśli krążyły w głowie pewniej gryfonce, chciała odpocząć, zrelaksować się i jednocześnie wyszaleć. Wiedziała,ze będzie problem z rodzicami, ale postanowiła, po raz pierwszy tak poważnie, okłamać ich. Napisała list, w którym wyjaśniła dlaczego nie wróci do domu na pierwszy tydzień świątecznej przerwy. Do tego samego chciała nakłonić swoja najlepsza przyjaciółkę, ale nie udało się, wiec nie wyszły plany związane z sesja zdjęciowa.
Postanowiła się udać sama w góry, na kilka dnia, a na Wigilie wrócić do domu. Nie mogła się tego doczekać. Gdyby tylko wiedziała co przyniesie jej los.
Dziewiętnasty grudnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego szóstego roku nadszedł bardzo szybko, wraz z pierwszym śniegiem tej długiej i mroźniej zimy. Hermiona już dawno spakowała swoje rzeczy do kufra. Była gotowa, adrenalina przepływała przez jej ciało wraz z hemoglobiną. 
-Hermiono, na sylwestra widzimy się u nas!
-Jasne, Gin, jak zawsze!
-Tym razem to bliźniacy szykują zabawę, ponoć ma być wystrzałowo.
-Oby nie w dosłownym sensie. 
-Może nie będzie tak źle – powiedziała Gin, puszczając do niej perskie oko – pisz i kontaktuj się z nami widzimy się niedługo! 
-Pa. 
Wraz z tym pożegnaniem zniknęła i ona. Pojawiła się w górach. W Alpach, gdzie jej dziadkowie mieli mały domek rekreacyjny. Rzuciła odpowiednie zaklęcia, aby jak najszybciej usiąść przed kominkiem i zająć się dobrą książką. Po godzinie wszystko było gotowe. Hermiona udekorowała salon lampkami choinkowymi, wyczarowała choinkę, przywołała powieść Jane Austen ze swojego pokoju i usiadła w świątecznym nastroju przed cieplutkim kominkiem,. Była zadowolona. 
Kolejny dzień miał upłynąć jej podobnie, jednak dziewczyna postanowiła coś zmienić, wykorzystała kilka kosmetycznych zaklęć żeby rozjaśnić kolor skóry, przemalowała włosy na wiśniowo. Założyłą sukienkę i ciepły płaszcz po czym teleportowała się do łazienki w najbliższym klubie. Wiele się nie zmieniło odkąd była ytu ostatnim razem. 
-Cześć, Ben.
-Miona! Co ty tu robisz? - brman zmierzył ja szybko wzrokiem po czymn zamknął w niedźwiedzim uścisku- Zmieniłaś siekochanie, jesteś blada, czy ty w ogóle wychodzisz na słońce? Jej coś? Ale schudłaś! I te włosy mrrr sam bym cię schrupał, ale moje dziewczyna, a twoja przyjaciółka zjadłaby mnie żywcem. Co u Ciebie?
-Nie byłam tu od roku, Ben, a ty mi mówisz, ze jesteś z Mili i nic mi wcześniej nie napisaliście! Mamy sobie wiele do wyjaśnienia – powiedziała z groźną miną, ale kiedy podbiegła do niej Milio wszystkim zapomniała, dostałą drinka na koszt firmy, mimo, ze była nieletnie, w końcu szesnaście lat, to nie jest czas na picie, i usiadła z przyjaciółmi przy barze, tak by Ben mógł nadal pracować. Rozmawiali bardzo długo, pijąc kolejne drinki, Hermiona nie była wprawiona, więc po kilku takich drinkach przystopowała. 
-Ten facet ciągle si e na ciebie gapi – szepnęła jej Mili do ucha. 
Odwróciła się, chłopak był przystojny, miał szlachetne rysy twarzy i wiedziała, że kogoś jej przypomina. Ciemne włosy, zielone oczy, wysokie czoło i blada karnacja, miał około 20 lat i to na niej skupiał swój wzrok. Uśmiechnęła się do niego zachęcona alkoholem krążącym jej we krwi. 
Zaczęło się niewinnie, miał na imię Tom pochodził z Anglii, dziwnym trafem tak jak ona i wyczuwała od niego magię. Cały jej pobyt spędzili razem, ona w takim wyglądzie jakim była w klubie, on – chłopak bez nazwiska i adresu. Byli na nartach, łyżwach, rzucali się śnieżkami, lepili bałwana. Krótko mówiąc świetnie się bawili, ale było czuć rosnące między nimi napięcie. W końcu w przed ostatni dzień jej pobytu pocałowali się, jednak gdy tylko ich wargi się zetknęły nie mogli się od siebie oderwać. Wylądowali w łóżku Hermiony. Oboje pasowali do siebie jak dwie połówki jabłka, jakby oboje wierzyli w miłość platońską, dwie dusze się połączyły. Następnego dnia powiedział, że jest czarodziejem. Ona powiedziała mu to samo. Po czym popełniła drugi największy błąd swojego życia – pokazała mu swoje prawdziwe oblicze. 
-Panna Graner, szlamowata przyjaciółka Pottera, witam – powiedział ze złośliwym uśmiechem po czym przemienił się w kogoś, kogo się nie spodziewała – Lorda Voldemorta. 
-To Ty! 
-Tak to ja, Graner! Czyżbyś się bała. 
Zebrała całe opanowanie na jakie było ja stać. Nie wierzyła w to co widzi. 
-Nie, nie boje się ciebie, Tom. Możesz mnie zabić, Harry będzie miał większą satysfakcję, mordując cię. 
-Jak śmiesz! - ryknął, po czym podniósł dłoń, z zamiarem uderzenia jej, jak...jak ona śmiała! 
-I pomyśleć, ze prawie się w tobie zakochałam – szepnęła do siebie, co złagodziło go. Nie wiedział dlaczego, ale znów zmienił się w Toma i dał jej do podpisania umowę. Coś czego nigdy nie zrobił. Nie wiedział co go do tego skłoniło. Może myślał, że mając przy sobie przyjaciółkę Pottera, wygra wojnę. 
Tak rozpoczął się ich romans, trwał rok. Rok przykrych słów, kłótni, godzenia się w łóżku, a nawet trwałych uszkodzeń. On nie miał uczuć, ona o tym wiedziała, ale jednak coś go do niej przyciągało. W końcu zrozumiała, że kocha tego drania. Mimo, ze kilka razy ja zranił, że rzucał na nią cruciatusy. Kochała go. Nie wiedziała czy on coś do niej czuje, o ile czuje, ale nie pozwalał jej odejść. Sam odszedł.  
To było nieuniknione, wiedziała, że jej przyjaciel musi zabić mężczyznę jej życia, ale nie docierało to do niej. Teraz tydzień po wojnie. Udawała szczęśliwą, zasklepiając swoje rany. Teleportowała się  w Alpy, tam gdzie się nim zauroczyła. 
-Jak mogłeś mi to zrobić Tom! Jak! - zawyła, po czym cichutkim szeptem wymazał wszystkie wspólne chwile z pamięci, nie mogła z tym dłużej żyć. 




„Nie ma z kim
 wygrani liczą dni 
byliśmy pierwsi lecz
z ciężko jest 
dzisiaj triumf nieść...”
~Ryszard Rynkowski



Oryginał znajdziecie tutaj

To nie powinno się tak skończyć.

„To nie powinno się tak skończyć.”

„Spotkajmy się 
znów,
po drugiej stronie.
Nie mogę znieść
myśli,
że to już koniec.”

Leży na łóżku szpitalnym. Otoczony przeróżną aparaturą, zarówno mugolską i magiczną. W okół nich tylko biel. Jego blada twarz, wyraża błogi spokój. Dusza unosi się nad krzesłem, na którym siedzi brązowowłosa kobieta. Na oko ma około dwudziestu pięciu lat. Nie widzi ducha, bo to tylko jego dusza, serce wciąż bije, umysł pracuje. On głaszcze ją  po włosach pocieszając, ale ona nic nie czuje. Rozpacza chociaż nie widać łez. On wie, że już nie wróci, a ona pragnie być tylko z nim. Jej serce rozrywa się na maleńkie kawałeczki, ręka ściska różdżkę. Zagryza lekko dolną wargę i marszczy czoło, zastanawiając się nad czymś intensywnie. Oczy wyrażają tylko pustkę.  To on był przyczyną tych iskierek, które teraz zniknęły. Nagle unosi różdżkę, a on chce ją powstrzymać, krzyczy, ona go nie słyszy. 
Szepcze tylko:
-To dla ciebie kochanie-dotyka ustami jego zimniejszych ust- Spotkamy się zaraz. Avada kedavra.-mówi już pewniej. Serce przestaje bić, jego dusza znika, a aparatura  wydaje przeciągły dźwięk.
 A ja nie robię nic. Jestem ich Aniołem Stróżem i znam ich całą historię. Mimo to nie opowiem wam jej. Powiem wam tylko, że przeznaczenia nie da się oszukać.A ich historia nie powinna się tak skończyć. 
Znikam, a do sali wbiegają magomedycy. 
Nie uratują ich, są razem w drodze do nieba.


Oryginał znajdziecie tutaj

poniedziałek, 1 grudnia 2014

Ona chciała byś żył dalej.

"Na tamten świat nikt się nie spóźnia. 
Niektórzy są nawet przed czasem." 

 Gdy obudził się rano miał ochotę zrobić tylko jedno z powrotem usnąć. Jednak nie było mu to dane. Myśli o pewnej dziewczynie napełniały go z każda minutą co raz usilniej. Jej oczy w kolorze czekolady, burszytnowo-brązowe włosy okalające delikatną twarz. Czuł jej zapach w mieszkaniu. Na oparciu fotela ciągle leżał jej czerwony płaszcz. Nie mógł na niego patrzeć. Wstał i poszedł do kuchni. Niczym robot wyciągnął mleko i płatki, miskę, łyżkę. Zjadł po czym zrobił sobie kawę i wypił ją. Nie czuł smaku, ani zapachu, a to przecież była jego ulubiona kawa.
 Pamiętał, ze miał nie okazywać uczuć, więc nie płakał, tak jak go nauczono za młodu. Trzymał się jakoś, podzielony na maleńkie kawałeczki pod maską obojętności. Ubrał garnitur, czarną koszulę i krawat. Wzuł pantofle i w sumie można było powiedzieć, że był gotowy. Choć z całego serca wątpię by na taką okazję kiedykolwiek mógł się przygotować. Jednym machnięciem różdżki doprowadził się do arystokratycznego wyglądu. Jedna z pożytecznych rzeczy, których nauczył go ojciec. Machną po raz kolejny różdżka, żeby dom wyglądał na czysty. Tylko jej płaszcz leżał tam gdzie go zostawiła. Teleportował się z cichym trzaskiem.
 Padał deszcz, było chłodno, zimno i ponuro. Stał, widział, słyszał ludzi, kondolencje posyłane w jego stronę, czuł chłód, ale nic do niego nie docierało. Przyjaciele płakali, ale on stał i patrzył niewzruszony. Przed sobą widział tylko trumnę, która znikała pod ziemią. Rzucił białą róże i stanął w cieniu drzew. Słyszał stukot ziemi o drewno trumny. Widział rozpacz w oczach Potterów, Weasleyów. Nawet Blaise i Nott  mieli łzy w oczach, a on patrzył, chociaż nic nie widział. Kilka chwil później nie było nic, prócz białego, marmurowego nagrobka.
Hermiona Granger- Malfoy
19 września 1979 roku – 21 listopada 2001 roku 
„Kiedy masz jakieś wątpliwości idź do biblioteki”

Zgodził się na ten napis, bo często go powtarzała. To było jej motto życiowe. Uśmiechną się smutno. Gin podeszła do niego, popatrzyła chwilę w te smutne oczy, tylko ona nauczyła się czytać z jego oczu nie gorzej niż żona.
 - Ona by chciała byś żył dalej - uścisnęła jego ramię i odwróciła się z zamiarem odejścia.
 - Wiem – odpowiedział, a po jego policzku potoczyła się samotna łza.

"Ja i Ty, nasze myśli jak i czarne sny
Ponad wszystkim, panie daj mi żyć
Jeśli jesteś w stanie - zrób to dziś" 

Oryginał znajdziecie tutaj

W ramach rekompensaty

Jak mam rozpoznać swoją Drugą Połowę?
Nie bojąc się ryzyka. Ryzyka porażki, odrzucenia, rozczarowań.
Nigdy nie wolno nam rezygnować z poszukiwania Miłości.
 Ten, kto przestaje szukać, przegrywa życie. 

Znów go widziała. Szedł Pokątną w stronę Gringotta. Jak co tydzień. Jego długie, proste włosy rzucały perwersyjne cienie wśród świateł mijanych latarni. Ludzie schodzili mu z drogi. Budził strach. A ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Często zastanawiała się jaki jest w łóżku, tak naprawdę. Bardzo często. Częściej niż ktokolwiek mógłby ją o to podejrzewać. Przecież ma dwadzieścia lat powinna zachowywać się rozsądnie. Przynajmniej opanować rządzę. Cholera jasna! Przecież pokonała Voldemorta. Pieprzone pożądanie!  Kląc jak goblin, wracając z pracy do domu przyglądała się jemu. Od dwóch lat o nim myśli. Od ich ostatniego spotkania. O którym nie wiedział nikt zwłaszcza syn i żona.
Zaczęło się normalnie. Ona awansowała na szefa Departamentu Przestrzegania Prawa i miała dużo na głowie, a on... bywał tam często. Wpadli na siebie przypadkiem. Ona wychodziła z gabinetu, on szedł zamyślony. Uderzyli w siebie z takim impetentem, że on, mimo swojej postury, ledwo utrzymał się na nogach. Ona upadła łamiąc lewą szpilkę i boleśnie tłukąc sobie pupę.
„Uważaj jak chodzisz szla... kobieto!”
Wykrzyknął, po czym machnąwszy różdżką odszedł w stronę wind. Siedziała w szoku patrząc na naprawiony obcas.
Cholerny czarodziei!
Kilka dni później dostał sowę. Paczkę, opakowaną w aksamit o odcieniu butelkowej zieleni. Pudło. Tak, to chyba idealne określenie. A w środku. Piękne czarne szpilki wprost z nowej kolekcji Tiffanego. Wiedziała, że ma gust. Styl. Szyk. Ale coś takiego przerosło jej najśmielsze oczekiwania. Obok butów leżała kartka, napisana schludnym, eleganckim pismem.
„W ramach rekompensaty”
Trzeba przyznać ich początek miał klasę. Potem widywali się na spotkaniach szefów departamentu, balach. Mimo, że często w pobliżu była jego żona. Ona nie potrafiła się w nim nie zakochać. Po pół roku znajomości wylądowali w łóżku. Szybki numerek relaksacyjny po alkoholu. A potem on uciekł. Nic dziwnego, był ustabilizowany. A ona była tylko przygodą. Nie wiedziała, ze on też ją obserwuje, że też powoli coś w niej go zamraczało. Wtedy tego cholernego lutego było ich ostatnie spotkanie. Na balu charytatywnym. Nie było wtedy jego żony. Choroba powoli wykańczała jej ciało.
A teraz ma 46 lat i jest wdowcem. A mimo to kobiety patrzą na niego pożądliwie.
On ogląda się za tą jedną, która zauroczyła go jak żadna. Mugolaczka. Kobieta z klasą. Cholera! Przecież on nawet nie pamięta jaka jest!
Jej bursztynowe oczy często nawiedzają go w snach! Wyobraża sobie te dłonie oplatające ciało. Paznokcie wbijające się w barki. Cholerne pożądanie!  W końcu jest facetem! Czuje ten wzrok, który przepala aż do szpiku. Potarł zmarznięte dłonie i wszedł do Gringotta w końcu nie przyszedł tu na darmo.
Teleportowała się z cichym trzaskiem.  Uprzednio kupując wino i czekoladę. Pukanie sowy przerwało jej konsternację. Wpuściła ją do mieszkania wraz z mroźnym powietrzem i płatkami śniegu. Pakunek opakowany w aksamitną butelkowozieloną wstążkę i już wiedziała od kogo to. Miała to coś wyrzucić, ale nie mogła się powstrzymać. Po dwóch latach w końcu dał znak życia!
Otworzyła pakunek i ujrzała burgundową suknię z odsłoniętymi plecami od Coco Chanel. Ten szyk i elegancja. Po chwili usłyszała dzwonek do drzwi w drodze do nich zastanawiała się gdzie ją ubierze. Nawet nie spojrzała przez wizjer. Otworzyła drzwi szeroko się uśmiechając, by po chwili zamknąć je z trzaskiem tak gwałtownym, że tynk wokół drzwi pękł. Nie ulegnie mu, cholera nie!
Niestety zapomniała z kim ma do czynienia. Pyknięcie teleportacji było słyszalne. Pojawił się w salonie. Z kwiatami i butelką wina. Patrzyła się na niego zdziwionymi oczami. Nie ośmieliła się ruszyć. Ruszył do niej nieśpiesznym krokiem. Po drodze zaciągając swój zimowy płaszcz.
-Mam nadzieję, ze tę sukienkę założysz na bal.
-Nie idę na bal.- Odpowiedziała z mocą.
Jego wzrok podpowiadał jej że się myli.
-Pozwól, że naleję nam wina. - powiedział ignorując ją i ruszając do kuchni.Po chwili pojawił się przy niej z kieliszkami czerwonego, wytrawnego wina.
Nie ulegnie mu!
Czuła jak miękną jej kolana. Patrzyła się na niego z co raz to bardziej zamglonym wzrokiem. Pochylił się nad nią całując ją!
Dostał z liścia. A prawdę mocno.
-Co ty sobie kurwa myślisz! Że przyjedziesz ot tak po dwóch latach i co pobawisz się i pójdziesz w cholerę! Chyba kpisz! Co ty kurwa apffffff...
Nie zdążyła dokończyć. Lucjusz umiejętnie skupił jej uwagę na czym innym. Tej nocy Hermiona miała błagać go o więcej.
A on cóż oświadczy się jej za tydzień, dwa. Bo wie, że nie da rady bez niej żyć.

Życie to nie bajka, 
ale marzyć można! 
A nóż marzenia 
się spełnią!



Oryginał znajdziecie  tutaj

Mój książę.

„Bo kiedy znajdziesz się już na dnie, poczekaj na mnie. Odszukam Cię i pomogę. Spokojnie. Wszystko będzie dobrze, jakoś się ułoży. Wystarczy, że złapiesz nie za rękę”

Płakałam. Tak ja dzielna gryfonka, kóra walczyła u boku Harrego Pottera. Ta sama, która przyczyniła się do unicestwienia Voldemorta, siedziała na deszczu w parku całkiem sama. Opuszczona.

„Nie jesteś naszą przyjaciółką szlamo.”

Zabolało. Cholernie zabolało. Serce stanęło, a chwilę później zaczęło bić innym rytmem. Nie płakałam, wtedy, byłam opanowana, chłodna, chociaż w środku wszystko rwało się na strzępy.Ronald i Potter dostali w twarz, a Ginevra....spojrzałam na nią. Jej oczy wyrażały smutek, ale nie stanęła w mojej obronie. Rzuciłam jej obojętne spojrzenie. Teleportowałam się do parku. Tutaj spędzałam czas z rodzicami....
Łzy płynęły po moich policzkach niczym wodospad spadający z nurtem rzeki....
Wiecie, co było w tym szystkim najśmieszniejsze,to, ze moi „przyjaciele” odtrącili mnie, bo zaczęłam zadawać się z BYŁYMI ślizgonami, BYŁYMI śmierciożercami.
Ronald Weasley, Harry Potter oraz Ginevra Potter nie są już moimi przyjaciółmi i nigdy, NIGDY nimi nie byli.
Ja Hermiona Jean Granger jestem sama. Nie mam dla kogo żyć. Może by tak dołączyć do rodziców, do Freda, Tonks,Syriusza, Lupina....
Nie, Hermiono, nawet tak nie myśl...
Wystarczy jedno małe zaklęcie....
Nie, nie poddasz się...
To tylko jedno małę zaklęcie.... Dwa krótkie słowa....
Nawet nie zauważyłam kiedy wyciągnełam różdżkę....
Dwa krótkie słowa i twoje serce przestanie bić....
Będziesz wolna....
Już nikt cię nie zrani....
Będziesz szczęśliwa...
Zawsze....
Różdzka powędrowała w stronęklatki piersiowej, serca...
A teraz powiedz dwa słowa..
Nie chcesz ich mówić sama....
Dobrze powiemy je razem....
Tam będziesz szczęśliwa, Hermiono...
No już.....
Mówimy....
Trzy....
Cztery....
-Avada...
-Hermiono co ty robisz?!
-Draco?!- zapytałam niedowierzając, wyrwał mi różdzkę z ręki. Właśnie wtedy przyszło opamiętanie. 
-O kurwa....Dziękuje.-szepnęłam.
-Nie ma za co. A teraz mów co się stało. 
-Wiesz... W sumie to …. zostałam sama. SAMA W TYM POPIEPRZONYM ŚWIECIE W KTÓRYM TAK ŁATWO SIĘ ZGUBIĆ. A łzy jeszczwe obficiej wypływały z oczu.
-Ciiii...-Draco zaczął mnie uspokajać tuląc do siebie- Już spokojnie wszystko będzie dobrze,jakoś się ułoży. Wystarczy, ze złapiesz nie za rękę. Nie jesteś sama. Jestem ja, Blais, Teo, Terren,Pansy,Daphne,Astoria. Wszyscy z tobą jesteśmy.
-Skąd wiedziałeś, że tu będę?
-Szukałem Cię. Martwiłem się , bo zaraz po tym jak dostałąś patronusa wybiegłaś tak szybko.... miałaś wrócić za godzinę....nie byłocię. Wtedy wpadł mi do głowy pomysł, że mogło stać się coś nad czym chcesz pomyśleć. A mówiłaś kiedyś, ze tutaj właśnie jest na to najlepsze miejsce.
-Kiedy to mówiłam?
- Na ostatniej imprezie. Właściwie to po niej. Nawet nie wiedziałem, ze po takiej ilości ognistej zgonu nie zaliczysz. Ale rozgadałaś się...
Delikatnie się uśmiechnęłam, łzy kapały już tylko sporadycznie. Niesamowite jak działą na mnie jego obecność. 
-Już lepiej?? Wiesz... jak chcesz pogadać to zawsze jestem do twojej dyspozycji.
To takie słodkie i kompletnie nie Malfoy'owe.
-Tylko mi nie przerywaj.-kiwną głową. Oparłam się o jego ramie i przymknęłam oczy.- pamietasz jak opowiadałam ci o swoim dzieciństwie. Nie było do końca tak kolorowo.Miałam kochających rodziców. Ale sama nie wiem czy bardziej ich kochałam czy nienawidziłam. Byli dobrzy, najlepsi. Dopóki się ich nie zdenerwowało. Często miałam siniaki tylko dlatego, ze źle zmyłam naczynia, czy nie wróciłam do domu na czas. O wszystko musiałam się ich pytać. Miałam sprzątać, dobrze się uczyć i czytać.Za najdrobniejszy błąd dostawałam.  Kiedy miałam 14.lat nie pojechałam na wakacje do Nory. Nie mogłam. W lipcu poznałam kilku chłopaków, złe towarzystwo. Wciągnęło mnie. Piłam, paliłam. Tylko od prochów trzymałam się z daleka. Pewnego lipcowego wieczora wróciłam nawalona do domu. Miałam taką karę, ze do końca wakacji limo pod okiem nie schodziło. A oni na następny dzień udawali, ze nic się nie stało. Ignorowali mnie. Musiałam ich przeprosić i udawać grzeczną córeczkę. Kochająca rodzinka-prychnęłam- Ale oni przecież się tak poświęcali.... Tata sam wybudował nasz dom, własnymi rękami. Mama zawsze kupowała mi to co chciałam jeżeli miała pieniądze, takie nasze galeony.-wyjaśniłam- Kiedy zginęli jednocześnie poczułam żal i ulgę. Ulgę, bo wiedziałam, ze nikt mnie nie nie będzie bił. Nikomu na to nie pozwolę. I żal, byli moimi rodzicami, mimo wszystko kocham ich i kochałam. Po wojnie obiecałam sobie, ze nikt mnie nie zrani. Przeliczyłam się. Moi byli przyjaciele mnie zranili. Cholernie zranili. A wiesz dlaczego? Dlatego, ze zadaję się z wami. To niedorzeczne-wykrzyknęłam- Al jedno wiem na pewno, niczego nie żałuje, a oni pokazali tylko jacy są fałszywi.
Po moich policzkach zaczęły na nowo płynąć łzy. Kiedy prowadziłam monolog, czułam jak jego mięśnie się spinają, jak otwiera usta, ale potem je zamyka nie przerywając mi.
-Hermiono-powiedział i obrócił moją głowę w stronę swojej.-Spójrz na mnie.- spełniłam jego prośbę-Pamiętaj. Pamiętaj, że masz mnie. Masz nas, Blaisa, Teo, Terrena, Asti,Dph i Pan. My cię nie zostawimy. Przywrócę, przywrócimy twoją wiarę w ludzi. Na mnie , nas możesz polegać, nie zawiedziemy cię.
Uśmiechną się pokrzepiająco. Odwzajemniłam uśmiech. Zatraciliśmy się w swoich spojrzeniach. Te jego oczy stalowo-niebieskie, ale jakby z przebłyskami zieleni i granatu. Piękne. Nie wiem kiedy nasze twarze zbliżyły się do siebie. A jego chłodne, miękkie wargi dotknęły moich. Całowaliśmy się. Najpierw delikatnie. Jakby bojąc się, że druga osoba ucieknie. A potem co raz to namiętniej. Po moim ciele przechodziły dreszcze. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Serce przyśpieszyło swój rytm, a w brzuch latały motyle.
Oderwaliśmy się od siebie. Znów zatracając się w swoich spojrzeniach.
-Zostaniesz ze mną? Na zawsze?- zapytał
-Boję się, Draco.-szepnęłam-Boję się, ze będę twoją kolejną zabawką. Zawiodłam się na ludziach. To zbyt duży krok.
-Poczekam. Tyle ile będzie trzeba. Kocham cię i przyrzekam, ze cię nie skrzywdzę.
-Bądźmy przyjaciółmi tak jak teraz.- powiedziałam szepcząc- Kiedy tylko zmienię zdanie dam ci odpowiedź.
Teleportowaliśmy się do rezydencji Notta. Zrobiliśmy imprezę. Zapominałam o moich fałszywych przyjaciołach. Odżywałam na nowo. Przyczyniła się do tego siedem cudownych osób. Siódemka- moja szczęśliwa liczba.
Pół roku. Tylko, a może aż tyle wytrzymałam bez kolejnego pocałunku tego ślizgona. Zdecydowałam się. Nie mogłam dłużej czekać. Wytrzymałam chociaż przy każdym dotyku naszych skór miałam dreszcze, a serce na moment przyśpieszało. Pół roku po spotkaniu w parku wysłałam mu patronusa z prośbą o spotkanie. Nie minęły dwie minuty, a w drzwiach stanął ON. Wpuściłam go do środka i zamknęłam drzwi. Kiedy tylko odwrócił się w moją stronę, powiedziałam:
-Tak.
I rzuciłam się na niego niczym drapieżca na swoją ofiarę. Wpiłam się zachłannie w jego usta. Pobudziłam motylki w brzuchu. Serce przyśpieszyło swój rytm, a po moim ciele przechodziły dreszcze. Nie wiem jak znaleźliśmy się w mojej sypialni. Pamiętam, ze całą noc jaki następny dzień spędziliśmy razem, prawie w ogóle stamtąd nie wychodząc. Było wspaniale. Cudownie. I jest nadal.
Od tamtego wydarzenia minęło 37 lat. Szczęśliwych lat. Czwórka naszych dzieci dorosła. Pozakładała własne rodziny. Wiodą wspaniałe, dobre życie. A ja i Draco doczekaliśmy się siedmiorga uroczych wnuków. Mówiłam, ze siódemka to szczęśliwa liczba.
Pamiętaj nigdy nie mów, że nie masz szczęścia. Miej nadzieje, być może jest tak wielkie, że idzie małymi kroczkami. Tylko umarli nie mają nadziej.
Nigdy nie zastanawiałam się, co by było, gdyby Draco tego 7 listopada nie znalazł mnie w parku. Zrobił to. Jest moim osobistym bohaterem,. Mój bohater. Uratował mi życie. Mój książę.


"Pamiętacie, kiedy byliście małymi dziećmi i wierzyliście w bajki, marzyliście o tym jakie będzie nasze życie?Biała sukienka, książę z bajki. Ostatecznie.. dorastacie." Ja dorosłam. A mój książę jest przy mnie nadal, chociaż wiem, że na niego nie zasługuję.



Oryginał znajdziecie tutaj

Wspomnienia Dracona Malfoy'a

„Bo czasem znajdziemy miłość w najczarniejszym miejscu”

Wiecie jak to jest być szczęśliwym? Chociaż przez chwilę, tydzień, dwa, miesiąc, rok, czy kilka lat. Znaleźć wielką, prawdziwą  miłość i przyjaźń. Bo ja wiem... Nigdy nie wierzyłem w miłość. Zostałem wychowany w sposób bezuczuciowy. Nauczony, że tylko status krwi i galeony w Gringocie się liczą. Przeżyłem wojnę. Niestety stałem po złej stronie. Zostałem śmierciożercą z przymusu. Chroniłem w ten sposób matkę, do której żywiłem jakiekolwiek uczucia. Dla wszystkich innych zostałem obojętny. Własnego ojca pewnie bym zamordował, ale już nie muszę. Zamknęli go w Azkabanie. Rok później popełnił samobójstwo. Uniknąłem dementorów i więzienia dzięki Złotemu Chłopcu. Nawiązaliśmy wtedy nikłą nić porozumienia, co o prostu oznacza, że się tolerujemy. Można powiedzieć, że jestem Potterowi wdzięczny za pokonanie Voldeorta, jak i tego, że mnie wybronił. Zaraz po wojnie matka załamała się, a ja byłem bezsilny. Jako jedyną „karę” miałem pomoc w odbudowie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Zostawiałem matkę pod opieką fachowej magomedyczki, a sam z bolącym sercem teleportowałem się do Hogsmeade, skąd szedłem do Hogwartu. Tam był ze mną tylko Blais Zabini i Gregory Goyle, chociaż ten po śmierci Crabble'a stał się cieniem siebie. Często dołączali do nas Nott, czy Terren. Po za tym  byliśmy sami. Odtrąceni. Pięć dni przed rozpoczęciem roku, gdy skończyliśmy odnawiać mury szkoły, moja matka... umarła. Załamałem się. Nic nie pomagało, ani panienki na jedną noc, ni alkohol, nawet Zabini nie pomagał, a muszę przyznać, że jego humor zawsze poprawiał mój. Przyszedłem do szkoły. Uczyłem się i w sumie tylko to trzymało mnie przy życiu. Dużo przesiadywałem w bibliotece, przy jednym z najbardziej zacienionych i nieodwiedzanych miejsc. Kilka razy widziałem Granger, tą samą czarownicę, której dokuczałem przez pięć lat. Siedziała przy tym samym stoliku i bez słowa odrabiała zadania, czy czytała. Tylko raz, pierwszy raz jak mnie tam zobaczyła, powiedziała: „ Malfoy, siadam w tym miejscu odkąd poznałam hogwardzką bibliotekę, także, albo się przesiądź, albo przesuń, jeżeli nie boisz ubrudzić się szlamem. Ja nie mam zamiaru zmieniać swojego U-L-U-B-I-O-N-E-G-O miejsca.” Ja tylko skrzywiłem się na te słowa, żeby następnie uśmiechnąć się ironicznie i wskazać jej miejsce obok. Już wtedy zobaczyłem, że ulotniła się z niej ta pełnia życia, którą okazywała zawsze. Nigdy bym nie pomyślał, ze to ja będę osobą, która tą pełnię przywróci. Nie wiem, dlaczego to wtedy zrobiłem.może to był zwykły odruch, a może... uprzejmość z mojej strony. Ale, kto by pomyślał, że ktoś o nazwisku  Malfoy może być uprzejmy? To byłą jedna z oznak mojego człowieczeństwa.  Pewnego dnia, jakieś dwa miesiące później wybrałem się do Łazienki Jęczącej Marty, tak jak co tydzień od września. Co z tego, ze to toaleta dla dziewczyn, ważne, ze nikt tu nie zagląda, a ja chciałem się znów trochę poużalać nad sobą, bo przecież dawno tego nie robiłem, zaledwie kilka dni wcześniej. Usiadłem pod ścianą i schowałem twarz w dłonie, kolana dotykały mojej brody. Nie płakałem, zapas łez wykończył mi się jeszcze we wrześniu, a przecież łzy to oznaka człowieczeństwa. Święta już niedługo, pierwsze święta, które spędzę samotnie. Zastanawiałem się wtedy, czy święta z Czarnym Pa..pfu Voldemortem nie byłyby lepsze.... nie... na pewno nie. Nie wiem ile tak siedziałem, gdy nagle ktoś o burzy brązowych włosów i cały we łzach z rozmazanym makijażem z impetentem otworzył drzwi. Jak się pewnie domyślacie była to Granger, powiedziała tylko „No pięknie. Jeszcze ciebie mi tu brakuje. Idź i rozpowiedz całej szkole co widzisz.” Uznałem, że wygląda uroczo, nawet cała w łzach, chociaż nienawidzę, kiedy kobiety płaczą. Już chciała wyjść, gdy złapałem ją za nadgarstek i siłą posadziłem obok. „Mów co się stało. I nie nie mam zamiaru mówić o tym nikomu, a tym bardziej całej szkole.” Tak rozpoczęła się między nami kilkugodzinna rozmowa. Ona zaufała mi, a ja zaufałem jej. Nie wiem, co nas do tego skłoniło. Opowiedziała mi o zerwaniu z łasicem, który okazał się męską dziwką, o tym, że nie znalazła rodziców, którym przed wojną wyczyściła pamięć. Nawet o tym, że nic jej nie wychodzi. Ja w zamian opowiedziałem jej o moim dzieciństwie, o śmierciożerstwie, o śmieci matki jak i o tym, że od jakiegoś czasu też nic mi nie wychodzi. Pamiętam jak wybuchliśmy śmiechem, kiedy powiedziała: „Malfoy, skoro tobie nic nie wychodzi i mi nic nie wychodzi, to może będzie nam tak nien wychodzić razem”. Był to mój pierwszy szczery śmiech od lat. Potem zeszliśmy na bardziej neutralne tematy. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W końcu koło dwunastej w nocy udaliśmy się do swoich dormitoriów. Dzięki Salazarowi nikt nas nie złapał. Tak zaczęła się nasza zawiła znajomość. Ja pomagałem jej, a ona mnie. W grudniu zaprosiła mnie na święta do siebie, zaraz po tym jak dowiedziała się, ze spędzam je samotnie. Wtedy właśnie poznałem smak prawdziwych świąt. Kiedy po powrocie do szkoły jakiś chłopak z Ravenclaw'u chciał zgwałcić Hermione, rzuciłem na nas zaklęcie łączenia*, to zaklęcie, dzięki któremu, można porozumiewać się w myślach. Odkąd je rzuciłem często rozmawialiśmy na lekcjach. Kiedy było naprawdę źle spotykaliśmy się w toalecie Marty. Często rozmawialiśmy w bibliotece. W maju zostaliśmy oficjalnymi przyjaciółmi. W wakacje często imprezowaliśmy. Aż w sierpniu, po jednych z takich imprez wylądowaliśmy w łóżku. To był najlepszy sex w moim życiu, nie licząc innych z nią. Kiedy tylko się obudziłem, obserwowałem jak śpi. Gdy wstała, przeraziła się, ale zaraz przerażenie zmieniła w uśmiech, wystarczył namiętny pocałunek. Dostałem pewności, ze to delikatne uczucie kiełkuje w nas ze zdwojoną prędkością. Dwa lata później wzięliśmy ślub. Pamiętam słowa naszych przysiąg tak wyraźnie jakbyśmy mówili je sobie przed chwilą. „Ja Hermiona Jean Grenger biorę ciebie Draconie Lucjusu Malfoy'u za męża i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę, aż do śmierci. Będę twoją żoną na zawszę. Będę okazywała ci swoją miłość dzień w dzień, na każdym kroku, aż do śmierci, a jeżeli jest coś dalej będę cię kochać na wieki. Dam ci potomków, których postaramy się wychować dobrze, najlepiej jak potrafię. Będę wiecznie twoja i obiecuję ci, że w razie śmierci któregoś z nas poczekam na ciebie.
Ja Dracon Lucjus Malfoy biorę ciebie Hermiona Jean Grenger za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, ze cię nie opuszczę, aż do śmierci a nawet dłużej, że będę cię kochał na wieki. Będę cię chronił, szanował, bronił i troszczył się o ciebie. Będę wychowywał nasze dzieci z całych swoich sił. I będę ci pomagać we wszystkim. A w razie śmierci któregoś z nas obiecuję ci, że poczekam na ciebie nawet jeżeli miałoby to trwać wieki.” 
Walczyliśmy z falą niedomówień i plotek związanych z naszym związkiem. Nie poddawaliśmy się. Rok po ślubie na świat przyszła dwójka naszych dzieci. Owoce naszej miłości, dwie cudne, maleńkie istotki. Bliżniaki Marc i Kath. Tak strasznie podobne do nas obojga. Marc był moim młodszym odbiciem. A Kath wcieleniem Hermiony o niesbiesko-szarych oczach, które miała po mnie. Byliśmy szczęśliwi. Kiedy nasze dzieci miały trzy latka Miona trafiła do Munga okazało się, ze jest w ciąży i ma rak. Szczęście w nieszczęściu. Nie zgodziła się na jakąkolwiek terapię, która mogłaby zaszkodzić dziecku. Uszanowałem jej decyzję, jednak szukałem rozwiązania. Ne znalazłem go, drugi raz w życiu czułem się bezsilny. Osiem miesięcy później na świat przyszłą nasza córeczka, Angie, wcielenie Hermiony o blond włosach. Zaraz po skończeniu karmienia piersią Miona zgodziła się na leczenie. Walczyła. Dzielnie walczyła. Dwa lata później moja kochana, jedyna i niezastąpiona, silna kobieta, żona i matka naszych dzieci zmarła. Prorok huczał. Cały magiczny świat plotkował. Byłem bliski załamania.jednak zarówno państwo Zabini jak i Potterowie pomogli mi. Dziś mija 10. rocznica śmierci mojej żony. Kobiety, która wciąż ma moje serce. Drugiej kobiety, która stałą się dla mnie najważniejsza na świecie. Kolejne są nasze dzieci, które są moimi oczkami w głowie. Staram się ich wychować z całych swoich sił. Tak jak jej obiecałem. Marc i Kath mają prawie 16 lat dobrze się uczą i są wspaniałymi dziećmi, ale jak to nastolatkowie sprawiają kłopoty. Angie ma prawie 13. lat i muszę przyznać, że rozpieszczam ja najbardziej. Jest taka jak jej matka. Staram się być dobrym ojcem i mam nadzieję, ze mi to wychodzi. 'W sumie jest tak samo tylko może trochę smutno i nie mówisz mi dobranoc i nie mogę przez to usnąć'** Jestem szczęśliwy, bo moja żona dała mi trzy największe skarby we wszechświecie i jeszcze cenniejszy skarb, wieczną miłość. Mimo jej śmierci obrączka nadal znajduję się na moim palcu.  Dzięki temu mam jeszcze większą pewność, ze prędzej czy później spotkamy się tam po drugiej stronie i już zawsze będziemy razem. Oboje dopełnimy słów swoich małżeńskich przysiąg.



Oryginał znajdziecie tutaj

Imię miłości.

Szczęście nie da się zdefiniować, opisać można jedynynie nieszczęście. 
Przestań być nieszczęśliwy, to zrozumiesz. 
Miłości nie można zdefiniować, brak miłości, można. 
Kiedy pozbędziesz się braku miłości- zrozumiesz. 
~Anthony de Mello


Znów ją widział. Czytała książkę. Siedziała w tej cholernej bibliotece. Z okularami na nosie, zaczęła je nosić po wojnie i w sumie można powiedzieć, że przez niego, wyglądała tak pociągająco. Gdyby nie ona już by nie żył. Jad Nagini był wystarczająco silny by go zabić. A ona uratowała go. Teraz ma magiczny dług życia. Ona nadała sens jego życiu. A potem... sam wszystko spieprzył. Nie mógł się na nią napatrzeć. Jeżeli to nie było miłością, to on nie wiedział co nią jest. Kochał ją... tylko zrozumiał to za późno. Ale może wróćmy do początków. Kiedy zabił Dumbeldora, starzec sam chciał umrzeć, nawiązał kontakt z Hermioną Granger. Wysłał jej swoje wspomnienia, bo tak powiedział Dumbeldore, ufał jej, a to był jedyny realny sposób, aby przypilnować Złotą Trójcę. Wiedział, że jest na tyle rozsądna by się z nim spotkać. Te same wspomnienia podarował podstępem Molly Weasley i Minerwie McGonagall, jedynym dwóm kobietom, które próbowały go zrozumieć, kiedykolwiek. W grudniu 1997 roku obie pojawiły się przed drzwiami jego komnat i zapriosiły go na święta. Musiał przyjść, musiał im to wszystko wyjaśnić, skoro miał umrzeć, to niech chociaż Zakon wie co dla nich robił. Zupełnie przypadkiem zaciągnął ze sobą Granger i Potter'a. O mało nie wpakowali się do żołądka Nagini. Ta głupia gryfonka miała choć trochę oleju w głowie i w ostatnim momencie teleportowała się na Spinner's End, gdzie kazał się jej znaleźć w razie niebezpieczeństwa. Potem wysłała mu patronusa. Nie wiedziała jak to zrobiła, że Potter nie rzucił się na niego z różdżką, przecież nic nie widział. Wtedy zaczął się do niej przekonywać. Rozmawiali wieczorami, o ile można było nazwać rozmowami pisanie do siebie wiadomości za pomocą różdzki. Sam wynalazł ten sposób. Ale wracając do tematu. Zaczął jej ufać, nie żeby nie ufał jej wcześniej, bo tylko dzięki niej wstał wtedy w czerwcu na Grimmuld Place i 'wziął dupę w troki' tak jak mu powiedziała, była wtedy bardzo przekonująca z różdzą w ręku, przeciw bardzo pijanemu czarodziejowi na kacu moralnym. To ona zaproponowała mu pomoc. Nie był przekonany, ale ona była równie uparta jak on i w końcu podtępem wkradła się w jego życie. Zaczął głupieć na starość, skoro pozwalał jej się znaleźć w tych trudnych momentach jego życia, kiedy maska obojętności zaczynałą opadac. Nie powinien sobie na to pozwolić. Wtedy kiedy cała Trójca trafiła do Malfoy Manor wiedział, ze to się źle skończy, że Weasley nie obroni swojego umysłu. Że nie dopełni swoeje misji. Ale znów nie docenił ich szczęścia i jej potężnego rozumu. Kiedy uratowała go we Wrzeszczącej Chacie myslał, że umiera i anioł, o ironio, anioł go ratuje, bierze go do nieba, tam gdzie nie powinno być jego miejce, zamordował zbyt wielu ludzi... Obudził się kilka dni później i starał się ją zrozumieć, kiedy wszystkie sposoby zawiodły postawił na legilimencje. Do tej pory pamięta jej wrzask... To było w jego komnatach, od końca wojny była tam częstym goście, nie chciałą narzucać się Weasley'om, musieli się podnieść po tragedii, kjtóra ich spotkała. Potter był z nimi, opiekował się dziewczyną i sam zbierał swoją psychike do kupy. Nikt specjalnie się nią nie interesował, więc skoro już uratowała mu życie to zapraszał ją do siebie. To znaczy w sumie zaprosił ją raz, ale przychodziła codziennie. Czytała, jadła z nim, rozmawiali.Wtedy chciał się dowiedzieć co nią kierowała, po cholere go ratowała... usłyszał tylko wściekły wrzask” Nigdy więcej nie waż się wchodzić do mojego umysłu!” chciała wyjść, ale nie pozwolił jej, nie wiedział co kierowało nim, ale pocałował ją, ten pierwszy raz. Ich związek, o ile można to było nazwać związkiem, rozkwitał. Pewnego razu stracili nad sobą panowanie i wylądowali w sypialni. Wszystko było idealnie. Po raz pierwszy było mu dobrze... A potem w grudniu 1998 roku w Wigilie, przyszła po niego, aby razem udali się na kolację do Weasley'ów zanim wyszli dała mu prezent. Krew jednorożca, zanim zdążył coś powiedzieć usłyszał „kocham cię”. Nic nie odpowiedział, wrócił do swoich komnat. Przecież nie mógł zmarnowac jej życia. A teraz zachowywał się jak gówniarz, obserwując ja zza regału w szkolnej bibliotece. Zastanawiał się czy jest sens, aby z nią rozmawiać. Zdziwił się kiedy tydzień później zobaczył ją w swoich komnatach. Przecież była jego uczennicą nie mogła sobie wchodzić od tak, a potem sobie przypomniał jak po Bitwie dał jej stały dostęp i zapomniał go zdjąć. Wpadła jak torpeda, nie pukając. Stał zamurowany w samym ręczniku przy drzwich łazienki, a ona krzyczała. 
„Jeżli kiedykolwiek chciałeś bym była szczęśliwa i jeżeli ty jesteś szczęśćliwy ze mną to powiedz co do mnie czujesz. Muszę wiedzieć, bo inaczej zwarjuję! Masz mi powiedzieć to prosto w twarz. Kiedy zniknę stąd za miesiąc, kiedy wsiąde po raz ostatni do pociągu chce wiedzieć co do mnie czujesz!”. I wyszła zostawiając go w osłupieniu z rodzącym się planem w głowie. Ignorował ją wiedząc, że sprawia jej ból. Ale musiał to dobrze rozegrać. Była jego szczęściem, jego miłosćią i zrozumiał to kiedy postawiła mu się, kiedy wprowadziła go w osłupienie. Tydzień przed zakończeniem roku, ona zaczęła ignorowac jego. Zabolało i pluł sobie w brodę, ze on skazywał ją na to tak długi czas! Ale nie mógł pozwolić jej na skandal, była zbyt niewinna i zbyt oblegana przez Proroka, by pozwolić jej na schańbienie. Czekał, aż przestanie być jego uczennicą. Kiedy tylko wsiadła do pociągu, wrócił do zamku, przebrał się w jedyny garnitur jaki miał i teleportował się do niej. Przez miesiąc w przerwach jakie miał szukał jeje rodziców, wiedział, ze po takiej niespodziance mu przebaczy. Ułożył sobei nawet mowę, naprawdę zachowywał się jak zakochany smarkacz. Czekał na nią w salonie. W jej domu. Jej rodziców zosawił pod drętwotą z przyeróconą pamięciął i wyjaśnieniami w ich pokoju, który nie trudno było znaleźć. Usłyszał szczęk zamka. Wstał, wziął bukiet złożony z gałązek jaśminu (strasznie trudno go wyczarować) w ręce w końcu ją zobaczył jej rozwiane włosy i piękną sukienkę w kolorze głębokiego granatu. Widział szok w jej oczach, nie czekając aż coś zrobi zaczał mówić. 
-Nie chce niszczyć ci życia. Chcę byś była szczęśliwa. Stoję tu robiąc z siebie zakochanego szczeniaka, chociaż mam nieomal 40 lat. Jeżeli mnie nie zechcesz zrozumiem, ale chce powiedzieć, ze jesteś moim szczęściem. Kimś kto nadał sens mojemu życiu. Kiedy powiedziałaś, że mnie kochasz, nie wiedziałem co robić. Jak to ja, śmierciożerca, mogę być kochany. Z resztą byłaś moją uczennicą nie mogłem cię narazić na taki skandal. Ale teraz nie jesteś nią, więc jak idiota stoję tutaj z twoimi ulubionymi wiechciami w ręku i chcę Ci powiedzieć, że jesteś moją miłością. Cholera jasna! Kocham cię. 
Myślał, że go wyrzuci, naprawdę tak sądził, wieć zdziwił się widząc miłosć w jej oczach. Wytrąciła się z szoku i rzuciła się na niego rzucając go na panele. Całowała go do utraty tchu. Zgniotła te cholerne gałęzie,które tyle czasu czarował. Ale to nie było ważne. Nic nie było tak ważne jak to, że mu wybaczyła. Kiedy zaczęła rozpinać jego koszule przypomniał sobie jedną ważną rzecz.
-Wiem, że masz na mnie ochotę kochanie, ja na ciebie też. Ale jest jeszcze jedna sprawa- zmartwiała myśląc, ze znów coś mu nie pasuje- twoi rodzice są na górze. 
-Moi rodzice są w Australii – poprawiła go z głośnym westchnięciem- mówiłam ci to we wrześniu. 
-Sprawdź – powiedział z wrednym uśmiechem.
Kiedy pobiegła z szybkością o jaka by jej nie podejrzewał na górę cieszył się jej szczęściem i swoim. Nie ważne, ze zrobią sensację, że teraz jej rodzice będą robić rewolucję i wypytywać o wszystko, cieszył się bo znał imię miłości. Nie umiał jej opisać dokładnie,nie umiał podać definicji,  ale jego miłość miała na imię Hermiona Granger. A w przyszłości Snape. 




Oryginał znajdziecie tutaj