poniedziałek, 1 grudnia 2014

Wspomnienia Dracona Malfoy'a

„Bo czasem znajdziemy miłość w najczarniejszym miejscu”

Wiecie jak to jest być szczęśliwym? Chociaż przez chwilę, tydzień, dwa, miesiąc, rok, czy kilka lat. Znaleźć wielką, prawdziwą  miłość i przyjaźń. Bo ja wiem... Nigdy nie wierzyłem w miłość. Zostałem wychowany w sposób bezuczuciowy. Nauczony, że tylko status krwi i galeony w Gringocie się liczą. Przeżyłem wojnę. Niestety stałem po złej stronie. Zostałem śmierciożercą z przymusu. Chroniłem w ten sposób matkę, do której żywiłem jakiekolwiek uczucia. Dla wszystkich innych zostałem obojętny. Własnego ojca pewnie bym zamordował, ale już nie muszę. Zamknęli go w Azkabanie. Rok później popełnił samobójstwo. Uniknąłem dementorów i więzienia dzięki Złotemu Chłopcu. Nawiązaliśmy wtedy nikłą nić porozumienia, co o prostu oznacza, że się tolerujemy. Można powiedzieć, że jestem Potterowi wdzięczny za pokonanie Voldeorta, jak i tego, że mnie wybronił. Zaraz po wojnie matka załamała się, a ja byłem bezsilny. Jako jedyną „karę” miałem pomoc w odbudowie Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Zostawiałem matkę pod opieką fachowej magomedyczki, a sam z bolącym sercem teleportowałem się do Hogsmeade, skąd szedłem do Hogwartu. Tam był ze mną tylko Blais Zabini i Gregory Goyle, chociaż ten po śmierci Crabble'a stał się cieniem siebie. Często dołączali do nas Nott, czy Terren. Po za tym  byliśmy sami. Odtrąceni. Pięć dni przed rozpoczęciem roku, gdy skończyliśmy odnawiać mury szkoły, moja matka... umarła. Załamałem się. Nic nie pomagało, ani panienki na jedną noc, ni alkohol, nawet Zabini nie pomagał, a muszę przyznać, że jego humor zawsze poprawiał mój. Przyszedłem do szkoły. Uczyłem się i w sumie tylko to trzymało mnie przy życiu. Dużo przesiadywałem w bibliotece, przy jednym z najbardziej zacienionych i nieodwiedzanych miejsc. Kilka razy widziałem Granger, tą samą czarownicę, której dokuczałem przez pięć lat. Siedziała przy tym samym stoliku i bez słowa odrabiała zadania, czy czytała. Tylko raz, pierwszy raz jak mnie tam zobaczyła, powiedziała: „ Malfoy, siadam w tym miejscu odkąd poznałam hogwardzką bibliotekę, także, albo się przesiądź, albo przesuń, jeżeli nie boisz ubrudzić się szlamem. Ja nie mam zamiaru zmieniać swojego U-L-U-B-I-O-N-E-G-O miejsca.” Ja tylko skrzywiłem się na te słowa, żeby następnie uśmiechnąć się ironicznie i wskazać jej miejsce obok. Już wtedy zobaczyłem, że ulotniła się z niej ta pełnia życia, którą okazywała zawsze. Nigdy bym nie pomyślał, ze to ja będę osobą, która tą pełnię przywróci. Nie wiem, dlaczego to wtedy zrobiłem.może to był zwykły odruch, a może... uprzejmość z mojej strony. Ale, kto by pomyślał, że ktoś o nazwisku  Malfoy może być uprzejmy? To byłą jedna z oznak mojego człowieczeństwa.  Pewnego dnia, jakieś dwa miesiące później wybrałem się do Łazienki Jęczącej Marty, tak jak co tydzień od września. Co z tego, ze to toaleta dla dziewczyn, ważne, ze nikt tu nie zagląda, a ja chciałem się znów trochę poużalać nad sobą, bo przecież dawno tego nie robiłem, zaledwie kilka dni wcześniej. Usiadłem pod ścianą i schowałem twarz w dłonie, kolana dotykały mojej brody. Nie płakałem, zapas łez wykończył mi się jeszcze we wrześniu, a przecież łzy to oznaka człowieczeństwa. Święta już niedługo, pierwsze święta, które spędzę samotnie. Zastanawiałem się wtedy, czy święta z Czarnym Pa..pfu Voldemortem nie byłyby lepsze.... nie... na pewno nie. Nie wiem ile tak siedziałem, gdy nagle ktoś o burzy brązowych włosów i cały we łzach z rozmazanym makijażem z impetentem otworzył drzwi. Jak się pewnie domyślacie była to Granger, powiedziała tylko „No pięknie. Jeszcze ciebie mi tu brakuje. Idź i rozpowiedz całej szkole co widzisz.” Uznałem, że wygląda uroczo, nawet cała w łzach, chociaż nienawidzę, kiedy kobiety płaczą. Już chciała wyjść, gdy złapałem ją za nadgarstek i siłą posadziłem obok. „Mów co się stało. I nie nie mam zamiaru mówić o tym nikomu, a tym bardziej całej szkole.” Tak rozpoczęła się między nami kilkugodzinna rozmowa. Ona zaufała mi, a ja zaufałem jej. Nie wiem, co nas do tego skłoniło. Opowiedziała mi o zerwaniu z łasicem, który okazał się męską dziwką, o tym, że nie znalazła rodziców, którym przed wojną wyczyściła pamięć. Nawet o tym, że nic jej nie wychodzi. Ja w zamian opowiedziałem jej o moim dzieciństwie, o śmierciożerstwie, o śmieci matki jak i o tym, że od jakiegoś czasu też nic mi nie wychodzi. Pamiętam jak wybuchliśmy śmiechem, kiedy powiedziała: „Malfoy, skoro tobie nic nie wychodzi i mi nic nie wychodzi, to może będzie nam tak nien wychodzić razem”. Był to mój pierwszy szczery śmiech od lat. Potem zeszliśmy na bardziej neutralne tematy. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. W końcu koło dwunastej w nocy udaliśmy się do swoich dormitoriów. Dzięki Salazarowi nikt nas nie złapał. Tak zaczęła się nasza zawiła znajomość. Ja pomagałem jej, a ona mnie. W grudniu zaprosiła mnie na święta do siebie, zaraz po tym jak dowiedziała się, ze spędzam je samotnie. Wtedy właśnie poznałem smak prawdziwych świąt. Kiedy po powrocie do szkoły jakiś chłopak z Ravenclaw'u chciał zgwałcić Hermione, rzuciłem na nas zaklęcie łączenia*, to zaklęcie, dzięki któremu, można porozumiewać się w myślach. Odkąd je rzuciłem często rozmawialiśmy na lekcjach. Kiedy było naprawdę źle spotykaliśmy się w toalecie Marty. Często rozmawialiśmy w bibliotece. W maju zostaliśmy oficjalnymi przyjaciółmi. W wakacje często imprezowaliśmy. Aż w sierpniu, po jednych z takich imprez wylądowaliśmy w łóżku. To był najlepszy sex w moim życiu, nie licząc innych z nią. Kiedy tylko się obudziłem, obserwowałem jak śpi. Gdy wstała, przeraziła się, ale zaraz przerażenie zmieniła w uśmiech, wystarczył namiętny pocałunek. Dostałem pewności, ze to delikatne uczucie kiełkuje w nas ze zdwojoną prędkością. Dwa lata później wzięliśmy ślub. Pamiętam słowa naszych przysiąg tak wyraźnie jakbyśmy mówili je sobie przed chwilą. „Ja Hermiona Jean Grenger biorę ciebie Draconie Lucjusu Malfoy'u za męża i ślubuję ci miłość wierność i uczciwość małżeńską, oraz, że cię nie opuszczę, aż do śmierci. Będę twoją żoną na zawszę. Będę okazywała ci swoją miłość dzień w dzień, na każdym kroku, aż do śmierci, a jeżeli jest coś dalej będę cię kochać na wieki. Dam ci potomków, których postaramy się wychować dobrze, najlepiej jak potrafię. Będę wiecznie twoja i obiecuję ci, że w razie śmierci któregoś z nas poczekam na ciebie.
Ja Dracon Lucjus Malfoy biorę ciebie Hermiona Jean Grenger za żonę i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, ze cię nie opuszczę, aż do śmierci a nawet dłużej, że będę cię kochał na wieki. Będę cię chronił, szanował, bronił i troszczył się o ciebie. Będę wychowywał nasze dzieci z całych swoich sił. I będę ci pomagać we wszystkim. A w razie śmierci któregoś z nas obiecuję ci, że poczekam na ciebie nawet jeżeli miałoby to trwać wieki.” 
Walczyliśmy z falą niedomówień i plotek związanych z naszym związkiem. Nie poddawaliśmy się. Rok po ślubie na świat przyszła dwójka naszych dzieci. Owoce naszej miłości, dwie cudne, maleńkie istotki. Bliżniaki Marc i Kath. Tak strasznie podobne do nas obojga. Marc był moim młodszym odbiciem. A Kath wcieleniem Hermiony o niesbiesko-szarych oczach, które miała po mnie. Byliśmy szczęśliwi. Kiedy nasze dzieci miały trzy latka Miona trafiła do Munga okazało się, ze jest w ciąży i ma rak. Szczęście w nieszczęściu. Nie zgodziła się na jakąkolwiek terapię, która mogłaby zaszkodzić dziecku. Uszanowałem jej decyzję, jednak szukałem rozwiązania. Ne znalazłem go, drugi raz w życiu czułem się bezsilny. Osiem miesięcy później na świat przyszłą nasza córeczka, Angie, wcielenie Hermiony o blond włosach. Zaraz po skończeniu karmienia piersią Miona zgodziła się na leczenie. Walczyła. Dzielnie walczyła. Dwa lata później moja kochana, jedyna i niezastąpiona, silna kobieta, żona i matka naszych dzieci zmarła. Prorok huczał. Cały magiczny świat plotkował. Byłem bliski załamania.jednak zarówno państwo Zabini jak i Potterowie pomogli mi. Dziś mija 10. rocznica śmierci mojej żony. Kobiety, która wciąż ma moje serce. Drugiej kobiety, która stałą się dla mnie najważniejsza na świecie. Kolejne są nasze dzieci, które są moimi oczkami w głowie. Staram się ich wychować z całych swoich sił. Tak jak jej obiecałem. Marc i Kath mają prawie 16 lat dobrze się uczą i są wspaniałymi dziećmi, ale jak to nastolatkowie sprawiają kłopoty. Angie ma prawie 13. lat i muszę przyznać, że rozpieszczam ja najbardziej. Jest taka jak jej matka. Staram się być dobrym ojcem i mam nadzieję, ze mi to wychodzi. 'W sumie jest tak samo tylko może trochę smutno i nie mówisz mi dobranoc i nie mogę przez to usnąć'** Jestem szczęśliwy, bo moja żona dała mi trzy największe skarby we wszechświecie i jeszcze cenniejszy skarb, wieczną miłość. Mimo jej śmierci obrączka nadal znajduję się na moim palcu.  Dzięki temu mam jeszcze większą pewność, ze prędzej czy później spotkamy się tam po drugiej stronie i już zawsze będziemy razem. Oboje dopełnimy słów swoich małżeńskich przysiąg.



Oryginał znajdziecie tutaj

4 komentarze:

  1. Tekst z jedenej z moich ulubionych piosenek <3 opowiadanie genialne <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Trafiłam dziś na twojego bloga i jestem mega zadowolona!!
    Przeczytałam już 3 opowiadania ale to mnie poruszyło. Cudownie piszesz. Czyta się to bardzo przyjemnie i lekko. Nie wiem czym się inspirowałaś, ale mi od razu nasuwa się film ''Nad życie''.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku!
      To moja pierwsza miniaturka, moje ego czuje się mile połechtane!
      Dokładnie tak.
      Ten film jest cudowny.

      Bardzo dziękuję!

      Usuń