Nadal szukam bety!
I nadal czekam na komentarze!
Minimum dziesięć komentarzy do szóstego grudnia - wstawiam następną miniaturkę!
No i czekam na opinie nad pozostałymi miniaturkami.
Inspirowane
opowiadaniem, które znalazłam całkiem niedawno na Mirriel " Nec plus ultra"
Uwielbiała
święta, jedyny czas, w którym mogła się odprężyć. Czas,
kiedy, jej dzieci wracają do domu. Kiedy, chodź przez chwilę stara
się, nie martwić. Fakt, faktem w drugi dzień świat wspominała
pierwsze naście lat swojego życia, Gideona, Fabiana, rodziców. To
właśnie w ten dzień śmierciożercy zaatakowali jej braci,
wyszkolonych aurorów! Mieli zaledwie trzydzieści lat. Fabian był
duszą towarzystwa, a Gideon, on był rozważny, doskonale pamiętała jak Bonacjusz i Nadia często narzekali, na to, że Fab nigdy nie
dorośnie. Jej kochani bracia, jej obrońcy! Pamiętała jak często wyjeżdżali do Ignatusa i Lucretii, wujostwo, często próbowało ich
nauczyć arystokratycznego zachowania. Pamiętała każdy ich plan,
który spalił na panewce, dzięki jej braciom. Jej młodsi bracia,
jej ukochani powiernicy tajemnic. Doskonale pamiętała, ile raz
chciała trafić ich upiorogackiem, ale zawsze ja zmiękczali. Robili
jej malutki niespodzianki, kupowali czekoladki i dawali wskazówki,
gdzie można je znaleźć.
Kiedy przystąpili
do Zakonu, miała złe przeczucia, intuicja, która notabene nigdy
jej nie zawiodła, podpowiadała jej, jak źle się to wszystko
skończy. Niestety, żaden argument ich nie przekonywał, a ona miała
już dwóch synów na głowie, nie mogła wiecznie opiekować się
tylko braćmi. Bill i Charlie wymagali bardzo dużo opieki, a nie
chciała całego zadania powierzać skrzatowi, który potem został
jej odebrany przez zgorzkniałe wujostwo, widać cioteczka Black nie
mogła się pogodzić z tym, że jej bratanica wyszła za mąż,za
TEGO Weasley'a. Martwiła się o nich wszystkich o Teda i Andromedę,z
którymi utrzymywała dobry kontakt po Hogwarcie, aczkolwiek stosunki
zniknęły tuż przed śmiercią jej braci, kiedy to Narcyza i Bella
próbowały zabić ją i małego Billa. Wtedy, dwie dorosłe kobiety,
pokłóciły się niczym opętane hormonami nastolatki.
Nikły uśmiech
pojawił się na twarzy Molly Weasley, która pilnowała, aby świąteczny pudding był dobrze zrobiony, magia może i wszystko
usprawniała, ale ona wolała tego przypilnować. Pamiętała
wszystko, czasem tego żałowała. Pamiętała widok jaki zastała w
domu Longbottomów, to wolałaby zapomnieć,tak jak i wszystkich
poległych w Pierwszej Wojnie! A teraz jej dzieci, JEJ WŁASNE
DZIECI! Robiły to, co robili jej bracia. Pchały się do niedawno
reaktywowanego Zakonu!
I
jak ona mogła się nie martwić! No jak! Łzy pojawiły się w jej
oczach na wspomnienie poszarpanych ciał jej ukochanych braci. Byli
silnymi czarodziejami i byli znacznie starsi, niż Bill, czy Charlie,
którzy chyba tylko na przekór jej, chcieli aktywnie przeciwstawiać się Voldemortowi. Niech będzie przeklęty, niech sam Godryk, Merlin, albo ktokolwiek jeszcze, zepchnie go w czeluści Piekła,
Tartaru, czegokolwiek! Nie wiedziała, kiedy łzy zaczęły płynąć
obficiej, nie zauważyła Artura stojącego w progu. Miała być
silna, ale nie dawała sobie rady. Przypominały jej się wszystkie
koszmary, martwi bracia, ich skóra zwęglona i poćwiartowana z
pedantyczną precyzją. Wiedziała, że nie tylko Dołohow maczał w
tym palce!
Nagle
ktoś objął ją od tyłu i poczuła to, co czułą od tylu lat.
-Kochanie,
wracamy do dziewięćdziesiątego szóstego roku – szepnął jej
mąż – nic się im nie stanie, Dumbeldore, wie co robi,a Ty
świetnie gotujesz. Czyżbyś kroiła cebulę, stąd te łzy? -
powiedział z uśmiechem, zawsze umiał poprawić jej humor.
-Ty
zostaw biedne warzywo w spokoju. I łapy precz od ciasteczek! -
machnęła ścierką, delikatnie trącając go po ręku – To dla
dzieci, niedługo się pojawią – dodała.
Pocałował
ja tak jak zawsze, jak gdyby pierwszy raz, rozpędził czarne chmury,
choć na chwilę, na moment. I za to była mu wdzięczna. Nie tylko
pomagał jej wychować dzieci, ale był jedyny w swoim rodzaju.
-Nie
powinnaś czasem robić swetrów, kochanie? - powiedział jej mąż,
czym zasłużył sobie na lekko kpiące spojrzenie. Przecież już
jutro Wigilia, oczywiście, że swetry miała już zrobione, w końcu nie bez powodu nazywa się Molly Weasley!
Czytasz, skomentuj - nakarm Pana Wena :D
Miniaturka cudna! Na poczatku myslalam, ze czytam o Hermionie. Potem, ze o nowo wymyslonej postaci. Dopiero w połowie domyslilam sie, ze chodzi o Molly! :D
OdpowiedzUsuńKoniec jest rozczulajacy. Faktycznie, wszystkie smutki i troski zazwyczaj przypominaja sie albo przed swietami albo w ich trakcie. Jednak w sumie to wcale nie musi byc przykre, ponieważ jest to znak, ze pamieta sie o tamtych osobach<3
Bardzo przepraszam za to, że pisze nie zalogowana (odzywa sie len) i za wszystkie błędy czy literówki, ale jestem na wolno działającej komorce.
Pozdrawiam ciepło!
Czarna
Ojej dziękuje!
UsuńAleż wybaczam, znaj moje miłosierdzie hihi ^^
Mam nadzieję, ze zobaczę Cię tu więcej razy! :*
Swetry zawsze w modzie :D
OdpowiedzUsuńZabić, zamordować czy poćwiartować?
UsuńCzemu akurat o swetrach mendo, poszatkuję cię w piątek :P
Piękna miniaturka i w dodatku dla mnie. <3 Na pewno ją przeczytam jeszcze kilka razy, bo, szczerze mówiąc, czytając ją bardzo się wzruszyłam, sama nie wiem czemu. Na początku w ogóle wiedziałam o kim jest ta miniaturka, dopiero później się skapnęłam - chemia wyżera mi mózg. :D Pięknie wszystko opisałaś i jestem pod wrażeniem, no. Mam nadzieję, że takie wyjątkowe miniaturki; bo ta jest wyjątkowa bez dwóch zdań; będą pojawiać się często. :)
OdpowiedzUsuńhttp://niewolnicy-wlasnych-wspomnien.blogspot.com
Pozdrawiam, M.
Chemia jest prosta! :D
UsuńPod wrażeniem? O matko... :)
Dziękuję!
Też tak myślałam, ale rozszerzenie nie jest wcale takie łatwe, jakie się wydaje. :D
UsuńM.
Skąd ja to znam :D
UsuńBiologia to samo, szczególnie z moja sorką :-D
Też na początku myślałam, że bedzie Dramione, ale zaskoczyłaś mnie pozytywnie! :) Cudownie przedstawiłaś uczucia Molly, a miniaturka sama w sobie bardzo emocjonalna. Czekam na coś nowego! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny,
Effy M.
O jej dziękuje! :D
Usuń